Trump’s Offensive Hindered

<--

Zatrzymana ofensywa Trumpa

Po porażce Donalda Trumpa w Wisconsin wydaje się możliwe, że prawybory nie wyłonią kandydata Republikanów na prezydenta. Decyzję podejmą delegaci na konwencji. Coś takiego nie zdarzyło się w USA od 64 lat.

Obaj faworyci do partyjnych nominacji – i demokratka, i republikanin – przegrali wczoraj w Wisconsin. Hillary Clinton została pokonana przez senatora Berniego Sandersa (56 do 43 proc.), a Trump przez senatora Teda Cruza (48 do 35 proc.). Ten drugi wynik jest wszakże bardziej znaczący, bo oznacza, że nieprzewidywalny miliarder, który zdominował republikańskie prawybory, najpewniej nie zdobędzie większości delegatów (1237) potrzebnych na lipcowej konwencji w Cleveland, żeby zagwarantować sobie nominację (delegaci są wyłaniani w poszczególnych stanach).

Obecnie Trump ma ok. 740 delegatów, Cruz – ok. 520. Strona internetowa FiveThirtyEight.com, która specjalizuje się w statystycznych prognozach, szacuje, że Trump pojedzie na konwencję z ok. 1180 delegatami. Jeśli żaden z kandydatów nie zdobędzie w Cleveland większości w pierwszym głosowaniu, wtedy w kolejnych głosowaniach delegaci przestaną być zobligowani wynikami w swoich stanach, tylko będą mogli głosować, na kogo zechcą. To miał na myśli Cruz, kiedy mówił we wtorek, że “zdobędziemy 1237 delegatów przed konwencją lub na konwencji”.

Taka “otwarta konwencja” ostatni raz zdarzyła się w amerykańskich wyborach w 1952 roku, dlatego jeszcze kilka tygodni temu uważano ją za scenariusz raczej fantastyczny. Nikt nie wie, jaki będzie jej finał – teoretycznie Trump może nawet przekupywać delegatów i nie będzie to niezgodne z prawem.

Na swoją przegraną w Wisconsin miliarder zapracował serią gaf. Kilka dni temu zamieścił na Twitterze brzydkie zdjęcie żony Cruza Heidi, dokładając obok zdjęcie swojej żony Melanii, modelki. Opatrzył je komentarzem: “Jedno zdjęcie jest warte więcej niż tysiąc słów”. Nawet jak na obniżone standardy republikańskiej kampanii, w której pojawił się już temat rozmiaru penisa Trumpa, było to szokujące. Jakby tego było mało, Trump twierdził ostatnio, że NATO jest przestarzałe, Japonia i Korea Płd. powinny wyprodukować sobie bomby atomowe, aborcja powinna być w USA zakazana, zaś kobiety, które się jej poddają, powinny ponosić karę. Tydzień temu Corey Lewandowski, menedżer kampanii Trumpa, został na krótko aresztowany i formalnie oskarżony o pobicie dziennikarki, którą miliarder wyszydza jako “histeryczkę i symulantkę”.

Elity republikańskie mają już tego wszystkiego dość. Przez dziewięć miesięcy kampanii Trump zyskał tylu wrogów, że jego szanse w jesiennych wyborach są znikome. Sondaże pokazują, że aż dwie trzecie Amerykanów ma o nim złe zdanie. Dlatego wielu republikańskich polityków, w tym kandydat partii w 2012 roku Mitt Romney, nawołuje do głosowania na nielubianego w partii Cruza.

“Cruz jest koniem trojańskim, przy pomocy którego partyjne elity chcą mi ukraść nominację” – napisał wczoraj na Twitterze Trump. Jeśli na konwencji zostanie wyeliminowany w drugim czy kolejnym głosowaniu, mimo iż przyjedzie z największą liczbą delegatów, to zapewne wystartuje w wyborach jako kandydat niezależny – tym samym rozbijając głosy Republikanów i skazując ich na porażkę jeszcze bardziej nieuchronną niż gdyby sam ich reprezentował.

U Demokratów otwarta konwencja też jest możliwa, jednak znacznie mniej prawdopodobna. Po prawyborach w Wisconsin Hillary Clinton ma ok. 1300 delegatów, a senator Sanders – ok. 1050. Dodatkowo dawna pierwsza dama może liczyć na głosy prawie 500 superdelegatów, czyli partyjnych oficjeli, którzy jadą na konwencję i już w pierwszym głosowaniu mogą głosować, na kogo zechcą. Tylko 30 superdelegatów jak dotąd zadeklarowało poparcie dla Sandersa, który sam siebie nazywa socjalistą i jeszcze rok temu uchodził za radykała bez szans. Po dodaniu superdelegatów (którzy mogą zmienić zdanie) przewaga Clinton jest miażdżąca: 1800 do 1080. Do demokratycznej nominacji potrzeba 2383 delegatów.

About this publication