Prezydent Władimir Putin zapewne cieszy się na myśl, że jego partnerem w Waszyngtonie mógłby zostać Donald Trump. Ale też powinno go to niepokoić.
Pod wieloma względami zwycięstwo Trumpa w wyborach byłoby dla Rosji korzystne. Taki prezydent zachwiałby reputacją USA i ewidentnie je osłabił. Być może za jego rządów nawet rozpadłoby się NATO.
Jednak Ameryka pozostałaby mocarstwem atomowym. Nieprzewidywalny człowiek w Białym Domu to dla Kremla mniej komfortowa sytuacja niż prezydent jednoznacznie nieprzychylny Rosji. Po kimś takim bowiem wiadomo, czego się spodziewać. Tak było właściwie przez cały okres zimnej wojny.
A czego można się spodziewać po Trumpie? O amerykańskich dyplomatach mówił, że wpychają kraj w bagno. Sugerował, że nie będzie słuchać ich rad. Raz mówił, że chce rozmawiać z Putinem, raz zapowiadał, że Korei Północnej należy pogrozić atakiem atomowym.
Trump jako prezydent mógłby ustępować Rosji, Chinom, ale też przeć do konfrontacji, a nawet do wojny. Szaleniec z głowicami jądrowymi pod ręką, przekonany, że rozwiąże każdy międzynarodowy problem, byłby koszmarem.
Dla Europy zaś taki scenariusz będzie katastrofą. Pokój na kontynencie po drugiej wojnie światowej utrzymał się bowiem dzięki stałemu zaangażowaniu USA i obecności amerykańskich żołnierzy. Artykuł 5. traktatu północnoatlantyckiego gwarantuje, że w razie ataku na któregokolwiek członka NATO cały Sojusz przyjdzie mu z pomocą. Zobowiązanie było i jest tak jednoznaczne, że ZSRR – mimo że prowokował Zachód, siał ferment po drugiej stronie żelaznej kurtyny – nigdy nie ośmielił się wystawić NATO na próbę, by sprawdzić, czy artykuł 5. rzeczywiście działa.
Teraz Trump publicznie podważa gwarancje artykułu 5. Mówi, że Ameryka “great again” (znowu wielka) – jak głosi jego slogan wyborczy – przyjdzie członkowi NATO z pomocą tylko wtedy, gdy będzie jej się to opłacać. Zwłaszcza w krajach bałtyckich może to budzić grozę. Mimo że na szczycie w Warszawie NATO postanowiło umieścić w tych krajach międzynarodowe bataliony, Trump sugeruje, że jako prezydent nie będzie ich bronić w razie rosyjskiej agresji. Narwa w Estonii czy Dyneburg na Łotwie to miasta za mało ważne, żeby Amerykanom opłacało się za nie umierać.
Bez udziału Amerykanów nie ma NATO. Niemcy i Francja po upadku żelaznej kurtyny snuły plany europejskiej armii, dzięki której wojska USA nie byłyby w Europie potrzebne. Do dziś pozostają na papierze. Nie tylko dlatego, że siły zbrojne krajów Unii są za szczupłe. Także dlatego, że to przecież Amerykanie mają samoloty transportowe dalekiego zasięgu, satelity i flotę wojenną.
Być może słowa Trumpa są kolejną obietnicą bez pokrycia złożoną amerykańskim izolacjonistom w ferworze kampanii. Jednak samo to, że kandydat na prezydenta USA świadomie podważa artykuł 5. jako przeżytek, musi budzić wielkie obawy, również w Polsce. Najwyraźniej tak bowiem myśli spora część amerykańskich wyborców. Nawet jeśli Trump przegra – oni pozostaną.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.