Najgorszy tydzień Donalda Trumpa. Czy to przełom w wyborach w USA?
Donald Trump miał fatalny tydzień. Wielu komentatorów – również prawicowych – uważa, że lepiej już nie będzie.
Donald Trump zdaje się nie zauważać, że prawybory minęły, nominację ma w kieszeni i zamiast obrażać wszystkich dookoła włącznie z sojusznikami, powinien dzień w dzień, godzina po godzinie robić tylko jedno: atakować Hillary Clinton.
Spisek strażaków
W minionym tygodniu atakował głównie Khizra Khana (ojca żołnierza, który zginął bohaterską śmiercią w Iraku), bo ten śmiał go skrytykować na konwencji demokratów. A ponadto jest muzułmaninem. Magnat stwierdził, że kiedy Khan przemawiał, jego żona stała z boku i się nie odzywała, ponieważ muzułmanki nie mają prawa głosu.
Kandydat republikanów zarzucił również spisek strażakom, którzy nie chcieli wpuścić na jego spotkanie wyborcze większej liczby osób niż zezwalały przepisy. „Dlatego właśnie nasze państwo nie funkcjonuje. – grzmiał magnat podczas wiecu w Kolorado. – Mieliśmy tysiące ludzi czekających w sąsiedniej sali. Mieliśmy tysiące ludzi na zewnątrz. A tamci ich nie wpuścili. (…) Prawdopodobnie są demokratami i zwolennikami Hillary.” Na marginesie: w sąsiedniej sali było 1100 osób a nie „tysiące”.
To jednak nie wszystko. W wywiadzie dla „Washington Post” Donald Trump odmówił poparcia republikańskich polityków, którzy w przeszłości go krytykowali a obecnie starają się o reelekcję, m.in. szefa Izby Reprezentantów Paula Ryana z Wisconsin i senatora John McCaina z Arizony. „Nie potrzebujemy w tym kraju ludzi słabych.” – powiedział miliarder o senator Kelly Ayotte, która odważyła się wydać oświadczenie: „Rodzina Khanów zasługuje na szacunek i wolno jej publicznie wyrażać swoje opinie.”
W rezultacie magnat stracił sondażową przewagę, którą cieszył się po republikańskiej konwencji. Badania opinii publicznej wskazują, że Hillary Clinton wyszła na prowadzenie o 9 do 14 punktów procentowych. Blog FiveThirtyEight, który w 2008 roku przewidział wyniki walki o Biały Dom w 49 stanach, a cztery lata później miał 50 trafień na 50, daje republikaninowi 26 proc. a demokratce 74 proc. szans zwycięstwa w listopadzie. Odpowiedź Trumpa? „Być może sondaże są zmanipulowane.” Co ciekawe, miliarder twierdzi także, że „zmanipulowane zostaną wybory”. Spytany dlaczego tak sądzi, odparł: „Słyszałem różne rzeczy i czuję, że tak będzie.”
Jeszcze bardziej absurdalną linię obrony przyjęli republikańscy sprzymierzeńcy Donalda Trumpa na dobre i na złe jak Rudy Giuliani, Chris Christie, Newt Gingrich i Mike Huckabee. Ten ostatni powiedział, że „jako prezydent Donald Trump na pewno nie będzie tak chaotyczny jak obecnie”. Doprawdy? Najlepszym sposobem sprawdzenia stabilności psychicznej histeryka jest wręczenie mu aktówki z kodami rakiet jądrowych? „Pijany koleś też przestaje się awanturować, kiedy oddamy mu kluczyki do samochodu.” – kpił komik Seth Myers.
Niestety trudno się śmiać, gdy przeczytamy relację eksperta od polityki zagranicznej, którego sztab Donalda Trumpa wynajął, by poduczył kandydata. Otóż w ciągu godzinnego briefingu republikanin trzy razy spytał „dlaczego Ameryka nie może użyć broni jądrowej, skoro ją ma”. A po wszystkim stwierdził, że jego zdaniem najszybszym i najskuteczniejszym rozwiązaniem byłoby mimo wszystko atomowe bombardowanie Państwa Islamskiego (czyli północnej Syrii i zachodniego oraz środkowego Iraku).
Wyborcy niedoinformowani
Reszta prawicowego establishmentu patrzy na popisy swojego wybrańca z przerażeniem, ale mówiąc brutalnie: widziały gały co brały. Partyjna wierchuszka zdecydowała się nie blokować nominacji miliardera, bo uznała, że to jedyny sposób na wygranie wyborów. Twardy elektorat republikanów coraz bardziej się kurczy. Nie mogą liczyć na głosy pań, których w USA jest więcej niż panów, Afroamerykanów, Latynosów i generalnie mniejszości etnicznych ani ludzi młodych. Donald Trump jednak zdołał przeciągnąć do obozu prawicy tak zwanych wyborców „niezdecydowanych” mogących przeważyć szalę na jego stronę.
Kim jest owa magiczna grupa, budząca co cztery lata największe emocje gadających głów i generująca niewspółmierne do liczebności wydatki na reklamę? Wyborcy niezdecydowani to ludzie, którzy są rozczarowani nie tylko polityką. Są rozczarowani życiem. Według badań instytutu Ipsos przeprowadzonych na zlecenie Reutersa, typowym reprezentantem tego elektoratu jest osoba biała z wykształceniem średnim lub niższym, zarabiająca mniej niż 25 tysięcy dolarów rocznie. W sumie niezdecydowani mogą stanowić nawet 6 procent wyborców, a najwięcej mieszka na Środkowym Zachodzie, również w kluczowych stanach chwiejnych, które głosują raz tak raz siak: Ohio i Wisconsin.
Media określają ich czasami mianem „wyborcy niedoinformowani”. Natomiast Bill Maher, gospodarz programu HBO „Real Time” mówi po prostu: „white trash”. Przy czym gromy ciskane na owych „ćwierćinteligentów” nie do końca są sprawiedliwe. Ekspert od badania opinii publicznej Neil Newhouse wyjaśnia, że 54 procent stanowią „mamy z Walmartu”, dla których problemem nie jest budżet państwa, tylko budżet domowy, wydatki na jedzenie dla dzieci i benzynę. „Nie oglądają dzienników, nie czytają gazet, bo nie mają czasu, walczą o przetrwanie. Od przepaści dzieli je jedna pensja.”
Obama zawiódł ich oczekiwania, nie wierzą też, by Clinton mogła coś zmienić na lepsze. U części niezdecydowanych frustracja przechodzi w agresję. Głosują nie po to, by wybrać lepszego kandydata, czy nawet mniejsze zło, tylko chcą odreagować złość, dowalić „elitom” i w ogóle każdemu, komu się w życiu udało.
Jednak wybory ogólnokrajowe to nie prawybory, na które chodzi nikły, najbardziej zacietrzewiony ideologicznie odsetek elektoratu. Głosami frustratów trudno zdobyć przepustkę do Białego Domu. Jeśli Donald Trump nie przestanie zachowywać się jak rozwydrzony bachor (a trudno się zmienić w wieku lat 70), to nie poszerzy grona zwolenników o umiarkowanych wyborców środka. A bez nich pozostanie tylko śmieszno-strasznym przypiskiem do historii amerykańskiej demokracji.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.