Ukochane dziecko radykalnych konserwatystów całego świata, prezydent Donald Trump, w ciągu kilku dni najpierw spotkał się z sojusznikami z NATO, a potem z prezydentem Putinem, a następnie zdradził, kto jest dla niego wrogiem, a kto przyjacielem. Pierwszy raz publicznie powiedział, że wrogiem jest Unia Europejska. I pierwszy raz poinformował, że wierzy Rosjanom bardziej niż instytucjom państwa amerykańskiego.
Oczywiście, że w sprawach relacji z Unią Trumpa poniósł jego niedający się żadną miarą okiełznać, długi i giętki jak nadwiślański pyton język. W dalszych słowach wyjaśniał, że chodzi mu głównie o wrogie zachowanie w dziedzinie handlu. W dodatku Unia nie była osamotniona – Rosja też w opinii Trumpa jest wrogiem, ale tylko „w niektórych sprawach” (najwyraźniej nie w sprawie ingerencji w amerykańskie wybory), Chiny też są wrogiem, choć tylko ekonomicznym (i właściwie „to wcale nie znaczy, że są źli, tylko że są konkurencyjni”).
Cała ta zdumiewająca wypowiedź daje jednak do myślenia. „Friend or Foe” to tradycyjne wojskowe określenie systemu rozpoznającego, który samolot należy do wroga („foe”) i należy go zestrzelić. Przez ostatnie 70 lat Europa była zawsze dla Amerykanów przyjacielem („friend”), choć stale istniały jakieś problemy do rozwiązania, a czasem między przyjaciółmi utrzymywało się napięcie. Jednak od czasów, gdy prezydent Harry Truman w odpowiedzi na agresywne działania Stalina ogłosił strategię „powstrzymywania” komunizmu, a potem zaproponował stworzenie NATO, nie było żadnych wątpliwości, że mimo sporów Europa i Stany Zjednoczone są złączone niezachwianą przyjaźnią, bazującą przede wszystkim na wspólnocie wartości i poglądów na świat.
Co takiego się stało, że amerykański prezydent chce teraz „ustrzelić” dawnego przyjaciela? (zresztą nie pierwszy raz – Brytyjczykom gratulował brexitu, a prezydentowi Francji proponował „lepszą umowę”, jeśli też wystąpiłby z Unii – jak amerykański dealer usiłujący naciągnąć klienta na zakup auta, oferując mu „better deal”). Czy naprawdę chodzi tylko o handel? Unijny eksport do USA wynosi 530 mld USD, import 630 mld USD. Deficyt jest więc spory, ale aż czterokrotnie mniejszy niż z Chinami. W dodatku w przypadku Chin rzeczywiście można mówić o nieliczeniu się ze światowymi zasadami w zakresie patentów i własności intelektualnej, zamkniętym rynku i sztucznym zaniżaniu wartości waluty. W przypadku Unii oskarżenia o handlową nieuczciwość są absurdem.
Nie ma co ukrywać – słowa prezydenta Trumpa dają się wytłumaczyć tylko wtedy, gdy pomyśli się o interesach Rosji. Putin chciałby rozbić Unię, bo jest to jedyna droga do tego, by Rosja stała się największym mocarstwem na kontynencie. Nie chcę zgadywać, dlaczego Trump mówi i stara się robić dokładnie to, o co chodzi jego rosyjskiemu przyjacielowi. Ale nie mam wątpliwości, że ktokolwiek w Polsce bije temu brawo i marzy o rozpadzie Unii jest skończonym bęcwałem.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.