Donald Trump Is Leading US to a Civil Cold War

<--

Donald Trump prze do zimnej wojny domowej

Trump od dawna uprawia tę grę – zaostrzania podziału przez straszenie „socjalizmem”, a nawet „totalitaryzmem”, w nadziei, że zepchnie opozycję jeszcze bardziej w lewo.

Wprzeddzień amerykańskiego Święta Niepodległości 4 lipca Donald Trump wygłosił przemówienie u podnóża pomnika Mount Rushmore w Południowej Dakocie, roztaczając przed słuchaczami apokaliptyczną wizję opanowywania USA przez radykalną lewicę, która zamierza jakoby zniszczyć historyczne dziedzictwo kulturowe kraju. Wystąpienie pod górą, w której wyryte są głowy czterech spośród najwybitniejszych prezydentów: George′a Washingtona, Thomasa Jeffersona, Abrahama Lincolna i Theodore′a Roosevelta, było desperacką próbą odzyskania poparcia przed wyborami za cztery miesiące – wobec słabnących notowań i wzrostu popularności demokratycznego oponenta Joego Bidena.

Trump atakuje „faszystowską lewicę”

Szalejącej od nowa w USA pandemii Trump poświęcił zdawkowe kilka zdań, skupiając się na trwających od ponad miesiąca demonstracjach ulicznych po zabójstwie czarnoskórego George′a w Minneapolis. Ich uczestnicy atakują pomniki przywódców Konfederacji, broniących niewolnictwa w czasie wojny secesyjnej (1861–65), i domagają się zmian nazw m.in. baz wojskowych, nazwanych na cześć dowódców wojsk konfederacyjnych. Trump oskarżył ruch protestów, że jego motorem jest skrajna lewica, określona przez niego jako „totalitarna” i „faszystowska”, gdyż domaga się radykalnej rewizji historii, akcentującej winy białych Amerykanów wobec kolorowych mniejszości, tak aby przyszłe pokolenia nauczać głównie potępienia i wstydu za przeszłość narodu.

„Nie miejcie złudzeń, ta lewicowa rewolucja kulturalna zmierza do obalenia amerykańskiej rewolucji” – oświadczył prezydent. Zarzucił lewicy, że ma nadzieję „zniesławić naszych bohaterów, wymazać nasze wartości i indoktrynować nasze dzieci”. Zagroził przy okazji, że dewastowanie pomników będzie karane dziesięcioma latami więzienia.

Retoryka Trumpa coś nam przypomina?

Nietrudno, jak widać, znaleźć podobieństwa retoryki Trumpa z frazeologią wyborczą obozu rządzącego w pewnym znanym nam kraju i prawicowo-populistycznych polityków na całym świecie. Podobny jest manipulacyjny zabieg rozciągnięcia zarzutów, uzasadnionych wobec radykałów w ruchu protestów, na całą opozycję.

Radykalne odłamy Black Lives Matter idą dalej niż jego główny nurt, bo wysuwają takie ekstremalne postulaty jak obalenie pomników Washingtona i Jeffersona – którzy, jak wszyscy ojcowie założyciele USA, byli właścicielami niewolników, chociaż stworzyli nowoczesną republikę bez użycia gilotyny – a także „odmowy funduszów” dla policji albo „otwartych granic”. Pomysły takie pojawiają się także w Partii Demokratycznej, zwłaszcza w jej lewym skrzydle pod wodzą Alexandrii Ocasio Cortez, ale jej kierownictwo – a także Biden – zdecydowanie się od nich dystansuje. Tymczasem główne hasła ruchu BLM – skończyć z dyskryminacją rasową i rozliczać policję za nadużycia siły – spotkały się z poparciem przeważającej większości Amerykanów.

Przyprawiając wszystkim swoim przeciwnikom gębę „faszystowskiej lewicy”, która chce indoktrynować dzieci i rewidować historię, Trump apeluje oczywiście do najwierniejszych fanów ze skrajnej prawicy, mobilizując ich, żeby w listopadzie koniecznie zagłosowali. Odwołuje się także do jawnych i ukrytych ksenofobicznych i rasistowskich lęków białej większości, obawiającej się utraty dominacji, wątpiącej, czy nowa, wielokulturowa i wielorasowa Ameryka pozostanie wspólnotą, czy też będzie nadal pielęgnować konserwatywne wartości. Rozpalając celowo ogień wojny kulturowej, prezydent lekceważy, oczywiście, takie drobiazgi jak fakt, że Black Hills (Czarne Wzgórza), gdzie leży góra Rushmore, to terytoria indiańskiego plemienia Lakota, które zaprotestowało przeciw użyciu ich ziem, uważanych przez nie za święte, do tak politycznego wystąpienia.

Słabnie amerykański optymizm

Trump od dawna uprawia tę grę – zaostrzania podziału przez straszenie „socjalizmem”, a teraz nawet „totalitaryzmem” – w nadziei, że zepchnie opozycję jeszcze bardziej w lewo. Wierzy, że dzięki temu przekona większość Amerykanów, że krajowi rzeczywiście grozi wewnętrzne niebezpieczeństwo, przed którym tylko on może ich obronić. Zapomina jednak albo zaklinając rzeczywistość, neguje fakty, że USA pogrążone są w głębokim kryzysie zdrowotnym i ekonomicznym. A także moralnym, bo wobec świadomości przegrywania walki z pandemią (w kraju, który stanowi 4,25 proc. populacji świata, notuje się 25 proc. globalnych zachorowań i zgonów na Covid-19) słabnie tradycyjny amerykański optymizm i duma ze swych osiągnięć.

Społeczeństwo w takiej kondycji na pewno nie życzy sobie zimnej wojny domowej, do jakiej prze Trump, i nie chce dalszego zaostrzania podziałów. A już na pewno rozpalania konfliktów w Święto Niepodległości, które prezydent zamienił w platformę swej kampanii o reelekcję. Dlatego trudno przewidywać, by jego przedwyborcza strategia odniosła sukces.

About this publication