Czy można wierzyć amerykańskim demokratom?
Joe Biden obiecuje pomoc w legalizacji pobytu dla nielegalnych imigrantów. To dziwne zobowiązanie, skoro przez osiem lat prezydentury Obamy sprzyjał masowym deportacjom i przygranicznej wojnie.
Podczas drugiej debaty wyborczej z Donaldem Trumpem kandydat Partii Demokratycznej Joseph Biden zobowiązał się, że jedną z pierwszych jego inicjatyw politycznych będzie przesłanie do Izby Reprezentantów projektu ustawy amnestyjnej dla nielegalnych imigrantów. Dziwne, że takie zobowiązanie złożył człowiek, który był członkiem najbardziej wrogiej wobec nielegalnych imigrantów administracji w historii USA.
Wraz z rozpoczęciem prezydentury Baracka Obamy Homeland Security (Departament Bezpieczeństwa Krajowego USA) rozpoczął realizację programu „The Mérida Initiative”, nazywanego także „Plan Meksyk”. Nowo mianowana przez Obamę sekretarz Homeland Security Janet Napolitano ogłosiła program szkolenia i przekazywania meksykańskiej policji sprzętu przeznaczonego do walki z narkotykową kontrabandą. W latach 2008–2010 służby Meksyku, a także siedmiu innych krajów Ameryki Środkowej, otrzymały od USA sprzęt, oprogramowanie oraz wiedzę o łącznej wartości 1,6 mld dolarów.
KIEŁBASA WYBORCZA
Jednym z naczelnych haseł kampanii prezydenckiej Baracka Obamy i Joe Bidena było „Bring People Out of the Shadows” (Wyciągnąć ludzi z cienia). Obama i Biden obiecywali, że wszyscy nieudokumentowani imigranci będą mogli uzyskać obywatelstwo amerykańskie, pod warunkiem że zapłacą zaległe podatki i opanują w mowie i piśmie podstawy języka angielskiego. Obietnica dotyczyła głównie 6,5 mln nielegalnych Meksykanów.
28 czerwca 2008 roku w Naleo senator Barack Obama zapewniał wyborców, że nie należy obawiać się latynoskich imigrantów, którzy będą stanowić przyszłość Ameryki: „Mimo całego tego hałasu i złości, która tak często otacza debatę dotyczącą imigracji, Ameryka nie musi się w niczym obawiać imigrantów. Oni przybywają tutaj z tych samych przyczyn, dla których nasze rodziny zawsze tu przyjeżdżały – dla tej nadziei, że w Ameryce mogą zbudować lepsze życie dla siebie i swoich rodzin. Jak wszystkie poprzednie fale imigracji, które niegdyś dotarły do naszego kraju, w tym hiszpańskojęzyczni Amerykanie, których rodziny są tu od pokoleń, tak obecny napływ imigrantów latynoskich tylko może wzbogacić nasz kraj – przekonywał. – Ponieważ wszyscy jesteśmy Amerykanami. Todos somos Americanos. I w tym kraju albo osiągniemy sukces, albo zginiemy razem”. Barack Obama wygrał wybory prezydenckie, a jego partia zdobyła przewagę w Kongresie.
Latynosi mieli powody, żeby oczekiwać upragnionej od lat abolicji imigracyjnej. Jednak zamiast niej środowiska latynoskie dostały od nowego prezydenta zimny prysznic w postaci nominacji Janet Napolitano na szefa Homeland Security. XXV gubernator stanowa Arizony zasłynęła z kilku antyimigracyjnych decyzji. Między innymi ogłosiła stan wyjątkowy w strefie przy granicy południowej Arizony, wprowadziła angielski jako urzędowy język tego stanu, ograniczając dostęp do informacji urzędowej po hiszpańsku, oraz podpisała ustawę zabraniającą zatrudniania przez firmy z Arizony nielegalnych imigrantów pod karą odebrania im tytułu do prowadzenia działalności gospodarczej.
Bez wątpienia swoją niechęć, a w zasadzie nienawiść, do imigrantów Janet Napolitano przeniosła do Waszyngtonu. Jednym z pierwszych zadań podlegającego jej departamentu była realizacja uchwalonego przez Kongres w 2007 roku projektu „The Mérida Initiative” polegającego na współpracy Homeland Security ze służbami policyjnymi Meksyku, Belize, Kostaryki, Salwadoru, Gwatemali, Hondurasu, Nikaragui i Panamy w celu walki z produkcją oraz przemytem marihuany i opiatów na terytorium USA. Współpraca w ramach „Mérida Initiative” nie przewidywała przekazywania broni ani pomocy finansowej. Wsparcie latynoskich partnerów miało polegać na przekazaniu im sprzętu i wiedzy o łącznej wartości 1,6 mld dolarów. Wstępnie przewidziane było przekazanie ośmiu helikopterów Bell 412, dwóch samolotów Cessna 208 i technologii kontrolujących telekomunikację. Oprócz tego służby wymienionych krajów miały być zaopatrzone w specjalne skanery, urządzenia rentgenowskie, sprzęt audiowizualny i zaplecze informatyczne. Dodatkowo USA miały wesprzeć reformę systemu sądowniczego Meksyku inwestycjami w infrastrukturę o wartości 400 mln dolarów.
AMERYKAŃSKI KOŃ TROJAŃSKI
REKLAMA
Wydawało się, że program „Mérida Initiative” spotka się z gorącą aprobatą opinii publicznej wymienionych krajów. Tymczasem amerykańska inicjatywa wywołała falę krytyki społecznej tych rządów, które wyraziły wstępnie zgodę na udział w programie. Koncepcja „Mérida Initiative” była wzorowana na pomyśle prezydenta Kolumbii Andrésa P. Arangi, który w latach 1998–1999 chciał realizować „Plan Kolumbia”. Kolumbijska inicjatywa spotkała się wtedy z ostrą krytyką południowoamerykańskich mediów, które wytykały Bogocie służalczość wobec USA. Niedozwolone uprawy koki miały być likwidowane za pomocą rozpryskiwanych z samolotów amerykańskich herbicydów. Skutkiem ubocznym było niszczenie legalnych upraw rolnych i wzrost zachorowań lokalnej ludności na raka i choroby płuc. „Plan Kolumbia” nigdy nie został do końca zrealizowany.
Program „Mérida Initiative” okazał się jednak przede wszystkim zalegalizowanym polowaniem na Meksykanów przekraczających bez dokumentów granicę z USA. Choć więc wydawał się słuszny z punktu widzenia walki z kartelami narkotykowymi, spotkał się z falą krytyki ze strony zwolenników otwartej granicy między Meksykiem i USA. Zwolennicy budowania Unii Północnoamerykańskiej z przerażeniem przyglądali się, jak w ramach realizacji „Planu Meksyk” sekretarz Janet Napolitano wzmocniła patrole południowej straży granicznej o 360 agentów. Pojazdy nowych oddziałów patrolujących południową granicę USA zostały wyposażone w aparaty rentgenowskie, sprzęt noktowizyjny i różnego typu skanery. Długa na 3218 km granica została podzielona na 100 odcinków kontrolowanych przez nowych agentów straży granicznej, służb imigracyjno-celnych oraz Biura ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych (Bureau of Alcohol, Tobacco, Firearms and Explosives). Napolitano zamieniła ją w strefę wojny.
„Mérida Initiative” była planem zainicjowanym jeszcze przez rząd George’a W. Busha, ale miała głównie na celu wspomaganie policji i służb Meksyku w walce z kartelami przemytniczymi. Tymczasem administracja Obamy wykorzystała ten program do stworzenia z Rio Grande czegoś w rodzaju Linii Maginota przeciw nielegalnym imigrantom. Jak to się miało do złożonej przez senatora Baracka Obamę w czasie kampanii wyborczej obietnicy poprawy losu imigrantów zawartej w haśle „Wyciągnąć ludzi z cienia”?
MARNOTRAWSTWO CZY OBRONA INTERESU NARODOWEGO?
Amerykanie zaczęli sobie zadawać pytanie, czy plan ‚Mérida Initiative” nie jest ogromnym marnotrawstwem pieniędzy publicznych. Walka z przemytem środków halucynogennych, w szczególności suszu z konopi indyjskich, powszechnie uznanego za dyskusyjny narkotyk miękki, przybrała w czasie prezydentury Obamy absurdalne rozmiary. Mimo kryzysu finansów publicznych jego administracja utopiła olbrzymie kwoty w walce ze szmuglem środków, na które jest po prostu ogromny popyt na amerykańskim rynku. Najwyraźniej doświadczenie 13 lat prohibicji nie nauczyło Amerykanów, że najlepszą formą kontroli nad produkcją i dystrybucją środków halucynogennych jest ich legalny obrót na wolnym rynku. Dlatego właśnie po prezydenturze Obamy tak wiele stanów zdecydowało się na legalizację marihuany. Na poziomie prawa federalnego Ameryka ślepo pogrążyła się w wojnie, której nie może wygrać. Jednocześnie ogranicza swoim obywatelom prawo wolności wyboru, łamiąc tym samym Kartę Praw, którą stanowi dziesięć pierwszych poprawek do Konstytucji Stanów Zjednoczonych.
W Meksyku program „Mérida Initiative” jest przyjmowany jako próba „jankeskiej ingerencji” w suwerenność republiki. W wyniku wojny z 1840 roku Meksykańskie Stany Zjednoczone utraciły połowę swojego terytorium na rzecz północnego sąsiada. Wielu przedstawicieli meksykańskiej Izby Deputowanych i Senatu wytykało w listach do prezydenta Obamy podwójne standardy moralne, jakie wniósł w stosunki dwustronne z USA plan „Mérida Initiative”. Z jednej strony północny sąsiad ofiarowywał hojnie pomoc wartości kilkuset milionów dolarów przy reformie meksykańskiego systemu sprawiedliwości, budowie nowej infrastruktury sądowniczej oraz promowaniu praw człowieka. Z drugiej jednak, mimo wspólnoty ekonomicznej w ramach NAFTA, dążył do uczynienia z granicy nowej żelaznej kurtyny. Wszystko to działo się przy wielkim wsparciu wiceprezydenta Joe Bidena, który podczas wizyty w Meksyku w lutym 2016 roku oświadczył: „Poprzez »Inicjatywę Mérida« inwestujemy w zwiększanie potencjału Meksyku do likwidacji szlaków narkotykowych, atakowania karteli i międzynarodowych organizacji przestępczych. A dzisiaj rozmawialiśmy o znaczeniu ochrony praw człowieka i położeniu kresu kulturze bezkarności bandytów, którzy starają się wyegzekwować własną wolę poprzez przemoc i zastraszanie. To trudne wyzwania. I rozmawialiśmy o tym, jakie są to trudne wyzwania. Nie zostaną one rozwiązane z dnia na dzień. Będziemy musieli podejmować ryzyko, aby je rozwiązać. Będzie to wymagało trwałego zaangażowania z obu stron”.
Problem polegał na tym, że Meksykanie wcale nie postrzegali tego jako wspólnej inicjatywy. Meksykańska prasa podkreślała, że sekretarz Homeland Security Janet Napolitano uznała za swoje najważniejsze zadanie wzmocnienie ochrony granicy południowej przed nielegalnymi imigrantami, a nie obronę kraju przed przemytem narkotyków. Domagała się nawet od gubernatorów Teksasu i Arizony użycia Gwardii Narodowej do patrolowania granicy z Meksykiem. Pani sekretarz jeszcze jako gubernator stanu Arizona była zwolenniczką używania Gwardii Narodowej do polowań na nieudokumentowanych przybyszów z południa. Tymczasem Gwardia Narodowa Stanów Zjednoczonych jest formacją wspierającą regularną armię jedynie w sytuacjach nadzwyczajnych, podlega gubernatorom poszczególnych stanów tylko w sytuacjach stanowiących bezpośrednie zagrożenie życia ich mieszkańców. W czasach pokoju gwardziści zazwyczaj pomagają policji i służbom porządkowym jedynie w stanach klęski żywiołowej. Pomysł użycia tej formacji do pilnowania granicy przed napływem nielegalnych imigrantów zarobkowych wskazywał, że wszystkie obietnice złożone społeczności latynoskiej w czasie kampanii wyborczej przez senatora Baracka Obamę były funta kłaków warte.
MUR SIĘ PO PROSTU OPŁACA
Gdyby Stany Zjednoczone miały jednolitą i uporządkowaną politykę imigracyjną, problem nielegalnej imigracji byłby w zasadzie marginalny, tak jak w Australii, Kanadzie czy Nowej Zelandii. Niestety, amerykańska klasa polityczna wysyła sprzeczne sygnały, które zachęcają głównie Latynosów do szturmowania południowej granicy USA w każdy możliwy sposób. Skoro przez osiem lat rządów George’a W. Busha stałym elementem kilku kampanii wyborczych Partii Demokratycznej była obietnica amnestii dla nielegalnych imigrantów lub bardzo korzystnej dla przybyszów reformy imigracyjnej, to trudno się dziwić, że każdego dnia południową granicę szturmowały tysiące ludzi pragnących mieć udział w dobrodziejstwach takiej abolicji. Obietnica złożona podczas debaty wyborczej przez Joe Bidena jedynie dolała oliwy do ognia. Zabrzmiała ona niczym wezwanie: „Przybywajcie, bo zaraz poproszę Kongres, aby wam wszystkim, niezależnie od tego, jak tu dotarliście, zostaną wydane amerykańskie paszporty”. Cóż za cynizm ze strony byłego wiceprezydenta, którego szef pozwolił deportować najwięcej imigrantów w historii USA.
„Todos somos Americanos” – te słowa Baracka Obamy w czasie pierwszej kampanii prezydenckiej były niewątpliwą zachętą do głosowania na niego przez rozbite prawem imigracyjnym rodziny latynoskie, w których dzieci były często urodzonymi obywatelami USA, a rodzice nadal nie mieli uregulowanego statusu imigracyjnego. Każdego dnia z Meksyku do USA przedostawało się około 500 osób. Tylko co piąty cudzoziemiec był łapany przez patrol straży granicznej. Nie miało to większego znaczenia, ponieważ większość deportowanych do Meksyku próbowała nielegalnie przekroczyć granicę kilka dni później. Potrzebny był więc solidny mur graniczny. I zbudował go Donald Trump.
Koszt budowy takiego ogrodzenia o wysokości ok. 4 metrów oszacowano w 2008 roku na ok. 2 mld dolarów. Podłączenie ogrodzenia pod napięcie elektryczne kosztować miało dalsze 362 mln dolarów. Dla porównania – na trzyletnią realizację planu „Mérida Initiative” Kongres USA przeznaczył 1,6 mld dolarów. Nowa sekretarz Homeland Security przekonała Obamę i Bidena, że ten plan się zwróci. Oczywiście się nie zwrócił. DEA (Drug Enforcement Administration) ocenia, że co roku wypływa z USA od 12 do 15 mld dolarów gotówką, które trafiają do kieszeni karteli narkotykowych i latynoskich polityków.
Podejrzewa się, że kwoty przekazywane elektronicznie mogły być znacznie większe, ale takie przekazy administracja Trumpa wzięła pod lupę. W styczniu 2018 roku zgłosiła projekt ustawy o amerykańskich służbach celnych i ochronie granic. Prezydent Trump poprosił Kongres o 18 mld dolarów, które miały być wydane w ciągu następnych dziesięciu lat na budowę muru granicznego. Do września 2027 roku miało być zbudowane 1560 km (prawie połowa granicy z Meksykiem).
Nieskuteczny program „Mérida Initiative” w sumie kosztował amerykańskiego podatnika ok. 4,1 mld dolarów. Mur miał przywrócić spokój i zwrócić się już po roku. Teraz jego dalsza budowa stanęła pod znakiem zapytania.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.