Rywalizacja Ameryki, Rosji, Chin nasila się na każdym polu – militariów, gospodarki, zabiegów o pozyskanie sojuszników w świecie. Ta nowa zimna wojna bardzo się różni od starej.
Joe Biden na naszym kontynencie oznajmił: „Ameryka powróciła”. I zaraz zdefiniował najważniejsze zjawisko dzisiejszego świata: starcie demokracji z autorytaryzmem. Przyszli historycy – powiedział – zobaczą, kto w tym starciu wygrał. Patos tego wystąpienia może nas fałszywie skłonić do zlekceważenia przesłania. Retoryka amerykańska pełna jest takich zwrotów: „miasto jaśniejące na wzgórzu”, „najlepszy kraj na świecie”. Tu jednak mamy zapowiedź nowej doktryny USA w polityce zagranicznej. Obrona demokracji urasta do tej samej rangi co bezpieczeństwo i walka o klimat. Do konfrontacji militarnej, pokazów siły w rejonach zapalnych, wojen handlowych, sankcji gospodarczych i personalnych Biden dodaje starcie na polu idei, odwołując się do postaw obywatelskich. Pyta tak Amerykanów i sojuszników, jak i społeczeństwa rywali i wrogów: w jakim ustroju i przy jakiej władzy chcecie żyć?
Blok na blok
Prawda, że i wcześniej USA podkreślały znaczenie demokracji. Próbowano montować szersze koalicje i to nawet z Polską jako współorganizatorem. W Warszawie w 2000 r. odbyła się wielka konferencja, po której pozostała siedziba Wspólnoty Demokracji, ale to dzieło rachityczne, bez znaczenia. W zimnej wojnie USA witały w swoim bloku każdego, kogo strategicznie potrzebowały. A jeśli nie trzymał standardów, mówiono: owszem, sukinsyn, ale nasz.
Dziś taka postawa stoi w jaskrawej sprzeczności z doktryną Bidena. Świat się bardzo zmienił. Ostatnie badania przeprowadzone przez amerykańskie sondażownie dowodzą, że Chińczycy – zwłaszcza młodzi – w dużo większym stopniu popierają swój rząd niż Amerykanie swój. Wartość tych badań jest jaka jest, ale łatwo zrozumieć pewne przyzwolenie Chińczyków dla władz w Pekinie. Chiny ograniczyły biedę, dokonał się wielki skok cywilizacyjny, odpuściły z ograniczaniem liczby potomstwa. Wreszcie najważniejsze: Chińczyków nie gniecie żaden marksizm czy leninizm. Od zarania dziejów akceptują konfucjanizm: rozumieją, że trzeba życie indywidualne podporządkować interesom szerszej społeczności. A kiedy Antony Blinken, amerykański sekretarz stanu, na spotkaniu z Yangiem Jiechi publicznie zarzucił Chinom działania zagrażające stabilizacji globu, Chińczyk zbeształ USA za zabójstwo George’a Floyda, powołał się na ruch Black Lives Matter, co brzmiało tak: nie macie moralnego tytułu, by dawać nam lekcje.
Chińskie media gratulowały swemu ministrowi obnażenia hipokryzji Ameryki. Przez prasę zachodnią przelała się fala sympatii dla prześladowanych w Hongkongu, ale sam pamiętam powszechną i niekłamaną dumę Chińczyków z odzyskania tego terytorium od Brytyjczyków. Nie znaczy to, że wielbią rząd w Pekinie, ale mają własne spojrzenie na zachodnią demokrację.
Z Rosją jest inaczej, bo Putin pozostaje u siebie idolem tylko w kwestii Krymu i może Ukrainy, a nie umiał zbudować dobrobytu dla Rosjan. Ale tak Chiny, jak i Rosja, broniąc się przed amerykańskimi zarzutami, bez zażenowania podnoszą głowę. Piętnowany dziś Putin od razu przerzuca piłeczkę: przecież wy, Amerykanie, robicie nawet gorzej, rozpychacie się po całym globie. Nietrudno mu znaleźć we współczesnej historii USA akty agresji i wątpliwe moralnie postępowanie. Putin twierdzi nawet, że Rosja stoi moralnie wyżej niż zgniły Zachód, co części opinii się podoba.
Nadwyrężony Sam
Nowa zimna wojna to poważne napięcie między trzema, a nie jak dawniej (1947– 91) dwoma mocarstwami. I bardzo się od tej starej różni. Autorytet USA został istotnie nadwyrężony, nie tylko z powodu Trumpa. W Europie mamy na to skrzywione spojrzenie, bo nawet przy pewnym tradycyjnym antyamerykanizmie Francji czy Włoch ogół sympatyzuje z Ameryką. A w każdym razie stoi przy niej, a nie przy Chinach czy Rosji. Ale szerzej w świecie jest inaczej. Już po zwycięstwie Bidena Fundacja Sojuszu Demokracji zapytała aż 50 tys. respondentów w 53 krajach i okazało się, że ludzie wierzą, że demokracja jest ważna (81 proc.), ale uważają, że same Stany Zjednoczone są dla niej zagrożeniem i to może większym niż Chiny i Rosja. Widać, że dziś trudniej będzie Bidenowi prezentować się jako dowódca sił demokratycznych w starciu z autokracją – w starciu, które sam nazwał głównym problemem świata.
W wielu krajach, gdzie i dawniej patrzono podejrzliwie na Amerykę, mówiono, że owszem, Ameryka jest potęgą wojskową, ale trawi ją rasizm, przemoc, ma słabą edukację podstawową i inne wstydliwe niedostatki. American dream, marzenie, iż awans materialny i społeczny można osiągnąć własną pracą – jest coraz większym złudzeniem. Powtarzamy jak mantra, że jesteśmy numerem jeden w świecie, ale przecież wiele krajów prześciga Amerykę w rankingach ochrony zdrowia, codziennego bezpieczeństwa i życiowego dobrostanu – konstatował niedawno „New York Times”. Rywale Ameryki, zwłaszcza Chiny, biorą to za dowód słabości. Więc w tym szerszym sensie Ameryka jeszcze nie powróciła, w każdym razie nie na miejsce „miasta jaśniejącego na wzgórzu”.
Po wtóre, Chiny podniosły głowę. Dawno odeszły od ostrożnej polityki Deng Xiaopinga, przywódcy w latach 1978–89, który zalecał, by się nie wychylać i czekać na swój czas. Może w Pekinie myślą, że czas już nadszedł. Chiny Xi Jinpinga nie wstydzą się swej siły. W czerwcu nadeszła alarmująca wiadomość, że budują cały zestaw nowych silosów dla strategicznych rakiet dalekiego zasięgu. Nie piszę tu jednak ani o rywalizacji wojskowej, ani naukowej, tylko wracam do Bidenowskiego starcia ideologicznego, walki o ludzkie przekonania. Zachód liczył, że przyjęcie Chin do Światowej Organizacji Handlu nie tylko spowoduje otwarcie tego kraju na świat, ale też – poniekąd z automatu – liberalizację polityczną. Chiny miały się stawać podobne do krajów Zachodu. Rachuba była błędna.
A asertywność polityki chińskiej zapewnia im poparcie społeczeństwa dla własnych porządków. Poza tym Chiny zrobiły wiele, by swoimi inwestycjami przemysłowymi i handlowymi w basenie Oceanu Indyjskiego i w Afryce zaskarbić sobie wdzięczność obcych. W każdym razie w kilku rejonach świata mogą cieszyć się wśród ludzi większą sympatią niż Zachód.
I po trzecie, Rosja nie jest osamotniona w świecie i – mimo okropieństw, jakich się dopuszcza – wcale nie musi się czuć napiętnowana. Politycy zachodni, którzy szukają jakiegoś porozumienia z Rosją, argumentują, że lepiej ją mieć po swojej stronie w razie konfliktu z Chinami. Ale dziś Rosja ma z Chinami stosunki więcej niż dobre, bez skrępowania mówi o „powrocie na Wschód” i „quasi-sojuszu” z Pekinem. Organizuje wspólne manewry wojskowe, rzecz nie do pomyślenia z USA czy w ogóle NATO, zawsze określanymi jako wrogowie. Stosunki Rosji z Chinami kształtuje dobra chemia Putina w osobistych kontaktach z Xi Jinpingiem; w ciągu ostatnich siedmiu lat spotkali się ponad 30 razy. Wygląda na to, że się rozumieją i nawet lubią, choć jedynym spoiwem między krajami było przekonanie, że Zachód prowadzi wobec nich wrogą politykę, a zwłaszcza że stosuje niesprawiedliwe sankcje. Dawniej czołowym politykom rosyjskim absolutnie nie odpowiadała rola młodszego partnera Chin.
Dziś Rosja, przełykając dumę, godzi się na rolę dostarczyciela surowców, osładzając sobie niższy status eksportem nowoczesnej broni: proponowała nawet Pekinowi nowoczesny wielozadaniowy myśliwiec Su-57 i elementy do obrony antyrakietowej, choć boi się perspektywy chińskich podróbek i chińskiej przewagi na polu zbrojeń. Putinowi niezwykle zależy na uznaniu jego mocarstwowej pozycji w świecie, choć musi się przecież bać, że asymetria stosunków z Chinami tę pozycję osłabia. Ale pewnie nie ma innego wyjścia. Nie zdołał wzmocnić kraju; kreśli projekt „Wielkiej Eurazji”, łudzi się, że chiński plan Pasa i Drogi może wykorzystać też dla siebie.
Rachityczny giermek
W nowej zimnej wojnie w trójkącie USA-Chiny-Rosja miejsce Europy jest oczywiście u boku Ameryki. Ale to pozycja rachitycznego giermka, niemal całkowicie zdanego na Waszyngton w sprawach swego bezpieczeństwa. Poza tym w gospodarce Europa nie może być prawdziwym sojusznikiem USA na froncie chińskim, gdyż – tak jak zresztą dwie trzecie krajów świata w ogóle – zależy w handlu w dużo większym stopniu od Chin niż od Ameryki. Wreszcie Europie bardziej niż Ameryce zależy na jakimś modus vivendi z Rosją. Po prostu Ameryka leży po przeciwnej stronie oceanu.
Dzisiejsza rywalizacja mocarstw musi wyglądać inaczej niż ta tuż po II wojnie. Populizm i fakenewsowa propaganda rozlały się po świecie i zmuszają do szukania sojuszników nie tyle wśród przywódców poszczególnych krajów czy w elitach, ile w sercach i umysłach zwykłych ludzi. Nastała prawdziwa geopolityka emocji. Na długo przed dzisiejszym rozedrganiem opinii Henry Kissinger pisał: „Każdy system porządku światowego, jeśli ma się utrzymać, musi być uznawany za słuszny nie tylko przez przywódców, lecz także przez obywateli”. Niby więc zawsze tak było, ale nigdy przywódcy tak bardzo nie stali na cenzurowanym i nigdy aż tak od nastrojów, kompleksów i stosunków wewnętrznych nie zależała polityka zagraniczna poszczególnych krajów.
Biden wie o tym. Żeby wygrać starcie globalne – musi bronić zagrożonej demokracji również u siebie w kraju. A jak przywoływać do porządku kłopotliwych sojuszników? Każdy, kto widział amerykańskich dyplomatów w akcji, wie, że polityka zagraniczna Wuja Sama jest zadaniowa. Definiowane przez Bidena starcie będzie rozpisane na konkretne i szczegółowe posunięcia, jakie – zobaczymy. Nie ma tu miejsca na przegląd polityki wobec kłopotliwych sojuszników Waszyngtonu; ograniczę się do trzech przykładów. Kiedy Turcja, ważne przedpole Bliskiego Wschodu, kupiła od Rosji system antyrakietowy, USA odmówiły jej sprzedaży nowoczesnych amerykańskich samolotów. Kiedy Węgry wyrzucały z Budapesztu uniwersytet założony przez Sorosa, Trump nie interweniował, bo i sam Sorosa nie cierpiał.
Na łamanie demokracji, zwłaszcza wolności prasy, Waszyngton dotychczas reagował krytycznymi oświadczeniami, ale ich cierpki ton narasta. Ameryka przystała na Nord Stream 2, bo Niemcy są dużo wartościowszym sojusznikiem niż Polska, którą Biden wymienia jako „problem” w przemówieniach słyszanych na całym świecie. Wobec winnych tolerowania korupcji czy podejrzanych o korupcję Węgrów Ameryka po raz pierwszy zastosowała publicznie zakaz wjazdu do USA. Można przewidzieć, że sprawy koncesji dla TVN nie odpuści.
Ale na tym nie koniec. W tej walce o zwycięstwo demokracji na świecie Biden nie może stosować taryfy ulgowej wobec naturalnych sojuszników, nie może im pobłażać na dawnej zasadzie: sukinsyn, ale nasz. Nawet jeśli wiele wydają na amerykańską broń. W globalnej walce o światopogląd, w zdefiniowanym przez niego historycznym starciu, ważne są przejrzyste zasady, inaczej straci wiarygodność. Warto, by uświadomiono to sobie nad Wisłą.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.