How Afghanistan Is and Isn’t Another Vietnam*

<--

Miliardy dolarów, lata okupacji, setki tysięcy ofiar i upokarzająca klęska na koniec. Czy amerykańskie wojny w Afganistanie i Wietnamie można porównywać?

Niezależnie od kultury ludzki mózg nieustannie szuka analogicznych struktur i schematów. Czy tego chcemy, czy nie, na tej właśnie podstawie jedne zjawiska uznajemy za przekonujące i pociągające, inne zaś odrzucamy. Politolog Yuen Foong Khong w książce „Analogies of War” pokazał, jak wielki wpływ na decyzję administracji Lyndona B. Johnsona o interwencji w Wietnamie miały właśnie historyczne analogie, np. związane z układem w Monachium w 1938 r., wojną w Korei (1950–53) czy bitwą pod Dien Bien Phu w 1954 r. Khong dowiódł, że polityczni decydenci nie tylko świadomie używają wygodnych analogii do uzasadnienia swoich działań – pokusa szukania struktur i schematów jest tak duża, że robią to całkowicie nieświadomie.

Ewakuacja, kryzys migracyjny, zdziwienie

Obrazy ostatnich dni – zwłaszcza zdjęcia ewakuującego się z dachu amerykańskiej ambasady w Kabulu helikoptera – dały punkt wyjścia do dyskusji o analogiach między Afganistanem a Wietnamem i przywołały wspomnienia Sajgonu zdobytego wiosną 1975 r. przez siły Północnego Wietnamu. Podobieństw jest oczywiście więcej: upadek Sajgonu dał początek wielkiemu kryzysowi migracyjnemu oraz humanitarnemu – zapewne w przypadku Afganistanu będzie podobnie. Wedle danych Wysokiego Komisarza ONZ ds. uchodźców, począwszy od 1975 r. z Wietnamu, Kambodży i Laosu uciekło ponad 3 mln ludzi, w tym prawie 800 tys. próbowało dostać się do innego kraju za pomocą archaicznych łodzi (z czego 200 lub 300 tys. zginęło na morzu).

Rzeczą, która łączy Sajgon i Kabul, jest także błyskawiczny upadek obu proamerykańskich rządów – w połączeniu z faktem, że zarówno w 1975, jak i 2021 r. Amerykanie byli rozwojem wypadków kompletnie zaskoczeni. Według informacji opublikowanych po latach przez CIA wiosną 1975 r. wywiad USA spodziewał się, że Południowy Wietnam jest w stanie przetrwać przynajmniej 12 miesięcy, zanim siły Północy przełamią jego opór. W rzeczywistości od rozpoczęcia ofensywy komunistów na początku marca do ewakuacji Sajgonu minęło niespełna siedem tygodni. Z perspektywy rządu Aszrafa Ghaniego, który upadł w zaledwie 11 dni, wydaje się to całkiem niezłym wynikiem – zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że ostatni żołnierze amerykańscy wyjechali z Wietnamu dwa lata przed upadkiem Sajgonu.

Wykresy, cyferki i nation building

W przypadku Afganistanu, tak jak wcześniej w Wietnamie, Stany Zjednoczone uznały, że droga do zwycięstwa wiedzie przez kosztowny proces budowania narodu, jako że tylko sprawnie działające społeczeństwo stanowi fundament stabilności. Strategia w obu przypadkach zaczynała się od stworzenia wiarygodnego w oczach opinii publicznej rządu, który miał przekonać mieszkańców, że czeka ich lepsza przyszłość niż pod wodzą komunistów czy talibów. Niestety, w obu przypadkach te kalkulacje okazały się zgubne. Zainstalowanych w Kabulu i Sajgonie sojuszników trawiła korupcja i nie byli w stanie zdobyć szerszego poparcia.

Również na poziomie strategicznym wojny wykazują znaczne podobieństwa: w Afganistanie, tak jak w Wietnamie, dysponujące bezsporną przewagą technologiczną imperium przegrało z przeciwnikiem teoretycznie słabszym, odwołującym się do taktyki partyzanckiej. W obu przypadkach sfrustrowani brakiem postępów na froncie politycy i wojskowi odmieniali przez wszystkie przypadki słowo „postęp”.

Uderzające jest też podobieństwo, z jakim generałowie zaklinali rzeczywistość, karmiąc media huraoptymistycznymi statystykami. Głównodowodzący w Wietnamie gen. Westmoreland lubował się w cyfrach, które pokazywały, że na jednego zabitego żołnierza USA przypada kilkanaście ofiar przeciwnika (były to tzw. efektywne proporcje strat), z kolei „indeksy postępów pacyfikacyjnych” miały pokazywać, jak wojsko uzyskuje kontrolę nad coraz większymi obszarami Wietnamu Południowego. W Afganistanie Pentagon również regularnie karmił opinię publiczną wyliczeniami, jak z miesiąca na miesiąc rośnie procent okręgów kontrolowanych przez rząd w Kabulu, a ilu zabitych talibów przypada na jednego poległego żołnierza wojsk koalicji.

Wszystko to nie miało jednak znaczenia. Prawdę o tym, kto wygrywa wojnę, znali natomiast żołnierze, którzy co dzień wyjeżdżali na patrole bądź otrzymywali rozkaz, by za cenę znacznych strat zająć „strategiczne” wzgórze tylko po to, by kilka tygodni później opuścić je bez walki. Chyba nikt lepiej nie uchwycił dysonansu między projekcjami tych, którzy podejmują decyzje, a twardą rzeczywistością niż Pete Hamill, legendarny komentator „New York Post”. W jednym z tekstów o Wietnamie pisał: „W każdej wojnie są ci, którzy umierają, i ci, którzy podliczają straty. Zwykły piechur tkwi na cuchnącym polu ryżowym, a stopy gniją mu w butach. Urzędnicy z kolei przedstawiają horror w liczbach, starając się zmącić jego brutalny obraz”. Trudno nie ulec wrażeniu, że te słowa mogłyby równie dobrze odnosić się do Afganistanu.

Wojna, która zmienia wszystko

Skoro te dwie wojny wydają się tak podobne, to co je dzieli i na czym właściwie polega pułapka analogii? W pierwszej kolejności jest to różnica skali: w ciągu prawie dziesięciu lat służbę w Wietnamie pełniło przeszło 2,7 mln żołnierzy amerykańskich, w Afganistanie było ich niespełna 700 tys. Nieproporcjonalna jest również liczba ofiar: 58 tys. w stosunku do 2,4 tys. Liczba rannych weteranów z Wietnamu, którzy wrócili do USA, szacowana jest na ponad 300 tys., ranni weterani z Afganistanu to niespełna 20 tys.

Wszelkie zestawienia cyfr zabitych i rannych są bezduszne, w tym przypadku prowadzą jednak do ogólniejszego wniosku. Wojna w Wietnamie przez swoją skalę w zasadniczy sposób wpłynęła na Stany Zjednoczone. Wdarła się do domów (pobór!), zdominowała rozmowy przy kolacji, podzieliła rodziny, wyciągnęła na ulice setki tysięcy ludzi, wywołała zamieszki, podczas których policja strzelała do studentów. Była doświadczeniem formacyjnym: całe pokolenie przedefiniowało, co to znaczy być obywatelem i gdzie kończy się lojalność wobec państwa. Wietnam zmienił Amerykę i jej kulturę, a przez to miał wpływ na cały świat. Afganistan z kolei zawsze był konfliktem peryferyjnym. Interwencją, nie wojną. Nie zawładnął uwagą i wyobraźnią przeciętnego Amerykanina w takim stopniu, w jakim zrobił to Wietnam.

Tocząc spory o podobieństwa i różnice między Wietnamem i Afganistanem, warto natomiast pamiętać o jednej fundamentalnej analogii. Łączy nie tylko te dwie wojny, ale wszystkie konflikty, które imperia toczą poza swoimi granicami, i mówi, że najwyższą cenę za nie – w czysto ludzkim sensie – zapłaciły pokolenia zwykłych Afgańczyków i Wietnamczyków.

About this publication