Biden’s 1st UN Speech: Nice Words, but Where’s the Action?

OPD 9/21

Edited by Gillian Palmer (see translator eval sheet), proof in progress (hs)

<--

W swoim pierwszym przemówieniu na dorocznej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku Joe Biden przedstawił wizję świata i miejsca w nim Ameryki zasadniczo odmienną niż wizja jego poprzednika Donalda Trumpa.

Joe Biden podkreślał wagę demokracji jako systemu najlepiej gwarantującego postęp ludzkości, kardynalne znaczenie sojuszy i konieczność współpracy między narodami w rozwiązywaniu globalnych problemów. Jednak dotychczasowa polityka międzynarodowa amerykańskiego prezydenta, jak wypomnieli mu komentatorzy, nie do końca potwierdza zgodność wypowiedzianych przez niego w ONZ słów z czynami.

Koniec wojen, czas na demokrację

Biden powiedział, że świat jest „w przełomowym momencie swej historii”, przypominając nękające go globalne kryzysy: grożącą katastrofalnymi skutkami zmianę klimatu, pandemię koronawirusa, nierówności materialne w poszczególnych krajach i między nimi, terroryzm, używanie cybertechnologii do agresywnych celów oraz regres demokracji w wielu regionach. „To decydująca dekada”, alarmował. Aby sprostać tym wyzwaniom, oświadczył z naciskiem, kraje muszą współpracować, i to współpracować „jak nigdy przedtem”.

Stany Zjednoczone pod jego kierownictwem, kontynuował, wzmocniły więzi z sojusznikami nadwerężone wskutek unilateralnej polityki Trumpa. „Wróciliśmy do rozmów na międzynarodowych forach”, powiedział, przypominając o ponownym przystąpieniu USA do porozumienia paryskiego w sprawie zmian klimatycznych i krokach swojej administracji na rzecz zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Ameryka – podkreślił także – pomaga biednym krajom w walce z głodem i przeznaczy na ten cel 10 mld dol.

Prezydent zaoferował także gałązkę oliwną rywalom i nieprzyjaciołom USA. Powiedział, że Stany „nie szukają nowej zimnej wojny” i są otwarte na wznowienie umowy nuklearnej z Iranem. Ani razu nie wymienił z nazwy Chin, ale wzmianka o potrzebie „swobody żeglugi” – w domyśle: na Morzu Południowochińskim – i o prawach człowieka nie pozostawia wątpliwości, że mówiąc o ewentualności zimnej wojny, miał na myśli konflikt z Pekinem. Biden zawsze stara się unikać ostrej retoryki wobec Państwa Środka i określa je nie jako wroga, lecz „strategicznego konkurenta”. „Wojskowa potęga Ameryki musi być narzędziem ostatecznym” – oświadczył w ONZ. Wcześniej przedstawiciele administracji zaznaczali, że przemówienie prezydenta będzie oznajmieniem „końca okresu wojen i początku okresu dyplomacji”.

USA stawiają na sojusze. Czy na pewno?

Przesłanie Bidena w ONZ kontrastowało z tym, co robił, a zwłaszcza mówił jego poprzednik. Prezydent potwierdził niejako swoje deklaracje, że Ameryka jako supermocarstwo znowu czuje się współodpowiedzialna za świat, odchodzi od unilateralizmu Trumpa, docenia wagę sojuszy i gotowa jest kooperować z innymi krajami. Nie widzi świata jako areny o sumie zero, gdzie hegemon musi dbać wyłącznie o swoje egoistyczne interesy, tylko jako scenę, na której „nasz sukces zależy także od sukcesu innych”. Docenia znaczenie demokracji i praw człowieka. Poza tym, o ile Trump, nawiązując do frazeologii Ronalda Reagana, mówił o dążeniu do „pokoju przez siłę” i podkreślał potęgę wojskową USA, o tyle Biden podkreślił, że „siła militarna nie powinna być rozwiązaniem każdego problemu”.

Jednak zapewnienia Bidena, że będzie wzmacniał sojusze i współpracę między państwami, co mówił już na szczycie G7 w czerwcu, brzmią dość pusto w świetle tego, jak w praktyce zachowuje się wobec przyjaciół. Decyzję o całkowitym wycofaniu wojsk z Afganistanu podjął bez konsultacji z innymi członkami NATO, którzy także mieli kontyngenty w tym kraju. Sam pospieszny odwrót, którego datę wyznaczono z motywów politycznych – żeby pochwalić się zakończeniem wojny w 20. rocznicę ataku terrorystycznego 11 września 2001 r. – pozostawiając w Afganistanie dziesiątki tysięcy mieszkańców tego kraju, którym grozi zemsta za współpracę z Amerykanami, podważył wiarygodność Ameryki jako sojusznika.

Kłótnia z Francją, pominięcie Polski

W ostatnich dniach doszło do bezprecedensowej kłótni USA z Francją – najstarszym sprzymierzeńcem Ameryki – która ma do administracji Bidena pretensję, że doprowadziła do unieważnienia jej umowy z Australią na dostawę łodzi podwodnych przeznaczonych do odstraszania Chin. Francuskie łodzie z tradycyjnym napędem mają być zastąpione przez łodzie z cichszym napędem nuklearnym, dzięki któremu będą trudniejsze do wykrycia dla Chińczyków. Strategia powstrzymania uzasadnia taką zmianę, ale dokonano jej za plecami Francuzów, nie uprzedzając ich o tym wcześniej ani nie próbując wypracować jakiegoś kompromisowego rozwiązania, które umożliwiłoby udział Francji w dealu.

Innym przykładem lekceważenia sojuszników może być potraktowanie Polski w sprawie kontestowanego przez nią gazociągu Nord Stream 2. Ekipa Bidena nie zastosowała ostrzejszych sankcji na jego budowniczych, uzasadniając to tym, że ukończenie rury jest już przesądzone i dodatkowe sankcje popsułyby stosunki USA z Niemcami. Można by dodać: popsułyby także stosunki z Rosją, i tak już złe, ale których pogorszenia Waszyngton wyraźnie się obawia. Decyzję i sposób jej realizacji krytykują w USA tacy dyplomaci jak Daniel Fried. – Z Polską należało przynajmniej sprawę wcześniej i lepiej przekonsultować – powiedział „Polityce” były ambasador w Warszawie.

Nadal rządzi „America First”

Przykładów, że administracja Bidena nie za bardzo liczy się z sojusznikami, jest więcej. Utrzymała poza tym protekcjonistyczne taryfy celne w handlu z krajami Unii Europejskiej. W ogóle jej polityka zagraniczna – uważają niektórzy komentatorzy w USA – różni się od polityki Trumpa głównie w warstwie retoryki, natomiast niewiele w gruncie rzeczy odbiega od niej w warstwie czynów.

Inny przykład to zachowanie przez Bidena sankcji na Kubę, zniesionych przez Baracka Obamę. Przyczyną jest fakt, że polityką międzynarodową obecnej ekipy rządzącej w Waszyngtonie kierują w ogromnym stopniu względy polityki wewnętrznej. W wypadku sankcji na Kubę jest to obawa przed narażeniem się popieranemu przez republikanów lobby imigrantów kubańskich na Florydzie – jednym z kluczowych stanów w wyborach.

W rezultacie, zauważają tacy amerykańscy publicyści jak Fareed Zakaria, daleki od prawicy – zasada „America First”, czyli jedno z czołowych haseł Trumpa i jego stronników, zagraniczną polityką amerykańską w jakimś sensie nadal rządzi. Za kadencji Bidena nazywa się tylko inaczej: „polityką dla klasy średniej”.

About this publication