Chinese Hypersonic Weapons: America Should Be Afraid*

<--

Gen. Mark Milley, szef Połączonego Komitetu Szefów Sztabów, czyli najwyższy stopniem wojskowy USA, wyraził poważne zaniepokojenie rozwojem chińskiej broni hipersonicznej. Czasami Amerykanie nie mogą uwierzyć, że ktoś na świecie wyprzedza ich na polu militarnym.

Warto chyba na początku wyjaśnić, co to jest broń hipersoniczna – to bardzo specyficzny typ rakiety. Porusza się z niezwykłą prędkością, a dzięki temu, że leci w atmosferze i może manewrować, jej trafienie i zestrzelenie jest prawie niemożliwe.

Broń hipersoniczna, czyli jaka

Co to znaczy „z niezwykłą prędkością”? To wartości zbliżone do 7–10 prędkości dźwięku. Czyli mówiąc obrazowo, 7,7–11 tys. km/h, w przybliżeniu, bo prędkość dźwięku zależy od wysokości – przy ziemi dźwięk rozchodzi się szybciej, wysoko – wolniej. Weźmy ok. 10 tys. km na godzinę – to jakby polecieć z Polski do Japonii w godzinę, pokonując 167 km w minutę. Albo z Łodzi do Katowic w minutę. Albo z Katowic do Wrocławia. Prawie 3 km w sekundę!

Tworząc taką rakietę, trzeba rozwiązać mnóstwo niewyobrażalnych problemów technicznych. Po pierwsze, stworzyć napęd zdolny pokonać ogromny opór, rosnący o połowę kwadratu prędkości. Czyli jeśli opór przy 100 m/s (360 km/h) wynosi 1, to przy 2,5 tys. m/s wyniesie już 312, choć prędkość wzrasta tylko 25 razy. I o te 312 razy musi wzrosnąć ciąg silnika.

Ale to jeszcze nic. Przy tej prędkości pocisk rozgrzewa się do ogromnych temperatur. Zwykła stal po prostu się topi. Trzeba opracować specjalne stopy, które wytrzymują temperatury dochodzące nawet do 2 tys. st. C (stal płynie w temperaturze nieco ponad 1,5 tys. st. C). Ponadto, aby taki pocisk w cokolwiek trafił, musi mieć skuteczny system nawigacyjny. Elektronikę, która jest chłodzona dostatecznie, aby działać. Półprzewodnikowe procesory działają w temperaturze do 200 st. C, niektóre więcej, ale niewiele więcej. Dlatego elektronika musi być bardzo intensywnie chłodzona. Ale gdzie odprowadzać ciepło? Do otoczenia pocisku? O temperaturze 2 tys. st. C? Nie da się, czynnik chłodzący i odpowiednia izolacja muszą wystarczyć na cały lot. To tak jakby zbudować silnik spalinowy chłodzony cieczą, ale bez chłodnicy. Po prostu zawarta w silniku ciecz musiałaby sama odbierać ciepło pracy silnika i umożliwić dotarcie do celu, zanim się zagotuje. Niewyobrażalne, prawda?

Śmiertelnie groźne pociski

W pociskach hipersonicznych te trudne do pojęcia problemy techniczne udało się rozwiązać, choć trzeba się było uciec do niewiarygodnie wyrafinowanych rozwiązań. Mało tego, rosyjski pocisk odpalany z samolotów bojowych Ch-47M2 Kindżał, lecący z prędkością 12–14 tys. km/h, potrafi odbierać sygnały systemu nawigacji satelitarnej Glonass (ichniejszy GPS), choć w otoczeniu wysokiej temperatury powietrze się jonizuje, tworząc barierę nie do przebycia dla fal radiowych. Co zatem zrobili Rosjanie, że fale jednak tę barierę pokonują? To ich słodka tajemnica.

Kindżał odpalony z myśliwca MiG-31BM umie przelecieć 1500 km i trafić w cel wielkości samochodu. Może niszczyć radary obrony powietrznej, wybijając oczy wrogiej obronie, a wówczas chmary samolotów, których nie ma kto wykryć, bezpiecznie wlatują w przestrzeń, zamieniając setki obiektów w stertę gruzu. Nic ich nie powstrzyma. Pociski hipersoniczne są śmiertelnie groźne, bo jeszcze nikt wie, jak się przed nimi obronić.

Rosjanie mają w służbie dwa typy takich pocisków, poza wspomnianym tu Kindżałem są strategiczne Awangardy, przenoszone przez międzykontynentalne pociski. Awangardy nie są tak celne, bo nie muszą być – przenoszą głowicę jądrową. 100 m w tę czy w drugą… I tak w promieniu 2–3 km nie zostaje kamień na kamieniu. Awangard rozwija w atmosferze niesamowitą prędkość ponad 20 tys. km/h, niektórzy oceniają, że nawet do 28 tys. Ta pierwsza prędkość to 333 km na minutę (5,5 km na sekundę). Jak takiego Awangarda trafić, on może manewrować, wyraźnie zmieniając kierunek lotu, uchylając się przed systemami antyrakietowymi?

Chińczycy nie blefują

Rosyjskie pociski hipersoniczne oczywiście zaalarmowały Amerykanów. Ale jeszcze bardziej przeraziły ich te chińskie. Znane jako DF-ZF, miały rozwijać „tylko” pięciokrotną prędkość dźwięku i mieć zasięg do 2,1 tys. km, jako element rozpędzany przez rakietę balistyczną DF-17 o bardzo płaskiej trajektorii. Pięć prędkości dźwięku to wartość niepokojąca, ale nie przerażająca. A poza tym Amerykanie sądzili, że to blef.

Tyle że Chińczycy przeprowadzili ostatnio kilka testów nowej broni, jeden w końcu lipca, drugi w sierpniu, trzeci całkiem niedawno. I Amerykanie się obudzili. Po pierwsze, okazało się, że chiński pocisk trafia w cel. Po drugie, że być może rozwija dwukrotnie większą prędkość, niż przypuszczano. Nikt oficjalnie nie chce podać szczegółów, ale jeśli chiński pocisk faktycznie rozwija dziesięciokrotną prędkość dźwięku, byłoby to nie tylko niepokojące – ale przerażające. Na razie system ma za mały zasięg, by zaatakować obiekt w USA, ale może bezkarnie niszczyć bazy wojskowe USA w Korei Południowej czy Japonii. I jaki to problem wynieść go na dalszą odległość rakietą balistyczną o dużo większym zasięgu? Wszak Chińczycy mają i takie.

Amerykanie dali się wyprzedzić

Pytanie: jak to jest, że już nie tylko Rosjanie, ale i Chińczycy mają broń, której nie mają Amerykanie i przed którą nie potrafią się obronić? To musiało być dla generałów szokujące, mówiąc delikatnie. Do tego stopnia, że gen. Milley porównał to wydarzenie do wystrzelenia w kosmos Sputnika w 1957 r. ZSRR był pierwszy w kosmosie, co było niepojęte. A dziś Chińczycy stają się najgroźniejszym potencjalnym przeciwnikiem USA, bo ich militarny potencjał zaczyna być zdecydowanie silniejszy od rosyjskiego. Zarówno pod względem ilościowym, jak i – od niedawna – jakościowym.

Mnie nie cieszy to wcale. Wiadomo oczywiście, że na świecie zawsze jakieś mocarstwo będzie dominować nad innymi, w określonym stopniu narzucając pozostałym swoją wolę. Nie wierzmy, że zapanuje wieczna miłość, szczęście i radość. Ale jeśli już musi ktoś dominować, to zdecydowanie wolałbym, żeby to byli Amerykanie.

About this publication