Wendy Sherman: Cunning Diplomat*

<--

Na długo zanim została gwiazdą amerykańskiej dyplomacji, Wendy Sherman pracowała w placówkach opieki społecznej stanu Maryland. Mówi, że tamto doświadczenie z damskimi bokserami ogromnie jej się teraz przydało.

Z dyplomatami nieprzyjaznych Ameryce reżimów zmaga się od prawie trzech dekad. Tym razem zdaje najtrudniejszy jak dotąd egzamin swojego profesjonalnego życia. W imieniu administracji Joe Bidena prowadzi rozmowy z Rosją, której prezydent Władimir Putin domaga się od Zachodu zgody na finlandyzację graniczących z nią krajów dawnego bloku sowieckiego, czyli cofnięcie zegara historii o ćwierćwiecze. I przystawia zakładnikowi – Ukrainie – pistolet do głowy w postaci 100 tys. wojsk na jej granicy.

72-letnia Wendy Ruth Sherman kierowała najważniejszymi negocjacjami za rządów dwóch ostatnich demokratycznych prezydentów: Billa Clintona i Baracka Obamy. W 1994 r. jako doradczyni ówczesnego sekretarza stanu Warrena Christophera prowadziła rozmowy z reżimem Korei Północnej, w wyniku których jej stalinowski dyktator Kim Dżong-Il zgodził się zamrozić prace nad bronią nuklearną w zamian za pomoc finansową mającą ratować przed śmiercią głodową miliony mieszkańców tego kraju. W toku dalszych negocjacji, prowadzonych razem z czterema innymi mocarstwami regionu Pacyfiku, Drogi Przywódca przyrzekał wstrzymanie zbrojeń rakietowych. Ale później złamał wszystkie obietnice, co republikańskim politykom pozwoliło oskarżać amerykańskich negocjatorów o jego „obłaskawianie” (ang. appeasement). Sherman utrzymywała jednak, że za kadencji Clintona arsenał atomowy Pjongjangu się nie powiększył. Nastąpiło to dopiero za rządów prezydenta George’a W. Busha, który postraszył Koreę Północną, zaliczając ją do osi zła.

Za Obamy, po nominacji na podsekretarza stanu do spraw politycznych w Departamencie Stanu, Sherman została szefową delegacji amerykańskiej negocjującej z Iranem porozumienie, które zobowiązało reżim ajatollahów do ograniczenia programu nuklearnego w zamian za uchylenie sankcji. Po 20 miesiącach rokowań układ, zawarty w 2015 r. z udziałem także pięciu państw członków Rady Bezpieczeństwa ONZ oraz Niemiec, opóźniał zbrojenia atomowe Iranu, chociaż został później zerwany przez Donalda Trumpa.

Potrafi zrobić scenę

Sherman mocno zapisała się w pamięci swych irańskich partnerów rozmów prowadzonych w Genewie i Wiedniu. Kiedy w ostatniej chwili próbowali się wycofywać z kluczowych postanowień porozumienia, zrobiła im scenę, skłaniając do podpisania wspólnie ustalonej wersji. Irańczycy nazwali ją Srebrną Lisicą, co odnosiło się do jej siwych, krótko obciętych i elegancko wystylizowanych włosów, ale i przebiegłości w negocjacjach. Przydomek spodobał się na Foggy Bottom, jak od nazwy okolicy nazywany jest Departament Stanu, koledzy dyplomaci zaczęli nosić koszulki z napisem „Silver Fox”.

Lisia dyplomatka doskonale zna Rosjan. W latach 90. kierowała programem pomocy finansowej dla Rosji i byłych republik ZSRR. W czasie rozmów z Koreą Północną, prowadzonych przez pięć państw, współpracowała z rosyjskimi dyplomatami. Ze swoim obecnym partnerem rozmów, wiceministrem spraw zagranicznych Siergiejem Riabkowem, negocjowała również za kadencji Obamy sposób przejęcia przez Rosjan syryjskiej broni chemicznej, po której użyciu przez reżim Asada ówczesny prezydent USA groził zbrojną interwencją. Riabkow był także główną postacią toczących się w 2015 r. z udziałem Sherman rokowań nuklearnych z Iranem. – Wendy jest twarda, zdyscyplinowana i jej zachowanie w czasie rozmów z Koreańczykami i Irańczykami wskazuje, że Rosjanie niewiele zdziałają, jeśli będą próbować wyprowadzić ją z równowagi – mówi były ambasador USA w Warszawie Daniel Fried.

Przyszła wicesekretarz stanu urodziła się w Baltimore w rodzinie o żydowskich korzeniach. Ojciec był żołnierzem piechoty morskiej, w czasie drugiej wojny światowej walczył na froncie japońskim i został ranny w bitwie na Guadalcanal. Po wojnie założył firmę handlu nieruchomościami, która jeszcze przed zniesieniem segregacji rasowej sprzedawała mieszkania Afroamerykanom w białych dzielnicach. Po ukończeniu Smith College i studiach socjologicznych w Boston University wychowana w postępowym duchu Wendy zaczęła swoją zawodową karierę jak Obama – od pracy „animatora społeczności” w wielkomiejskich gettach murzyńskich i latynoskich. Naturalna droga prowadziła stąd do polityki w Partii Demokratycznej, najpierw lokalnej, potem stanowej.

Sherman została dyrektorem Emily’s List, organizacji zbierającej fundusze na kampanie kandydatek do urzędów z ruchu Pro-Choice, szefową stanowego biura pomocy dzieciom w Maryland, a dużo później prezeską fundacji Fannie Mae, zbierającej fundusze dla banku o tej nazwie, wyspecjalizowanego w udzielaniu kredytów hipotecznych biedniejszym Amerykanom.

Przedsionkiem do polityki stołecznej było kierowanie kampanią w wyborach do Senatu Barbary Mikulskiej, krajanki z Baltimore, której w 1987 r. udało się, jako jednej z nielicznych jeszcze wtedy kobiet, zdobyć tę historyczną twierdzę białych mężczyzn. W następnym roku Sherman nadzorowała już w Krajowym Komitecie Demokratów kampanie wyborcze wszystkich kandydatów partii do Kongresu.

Staż w Departamencie Stanu rozpoczęła w 1993 r. w wieku 44 lat, od stanowiska szefowej biura do spraw legislacyjnych. Jej droga do dyplomacji nie była typowa, większość pracowników tego resortu kończy raczej studia historyczne lub politologiczne i wcześniej terminuje na Foggy Bottom. Gruntowna znajomość krajów, do których wyjeżdżają, ich dziejów i kultury, pomaga w pełnieniu dyplomatycznej misji. Sherman jednak podkreśla, że w co najmniej równym stopniu przydało jej się doświadczenie w polityce, bo w trudnych negocjacjach z zagranicznymi partnerami dysponuje dzięki niemu wyczuciem, co i w jaki sposób można z nimi ugrać.

Nieraz musiała, zwłaszcza w przeszłości, radzić sobie ze szklanym sufitem utrudniającym kobietom awans w instytucjach o patriarchalnych tradycjach. Napisała o tym w książce „Not for the Faint of Heart: Lessons in Courage, Power and Persistence” (Nie dla słabeuszy: lekcje na temat odwagi, władzy i wytrwałości). Feministyczny akcent może zaskakiwać, bo Ameryka miała już trzy kobiety sekretarzy stanu: Madeleine Albright, Condoleezzę Rice i Hillary Clinton. Sherman jednak pisze, że gdy się nie jest mężczyzną, niełatwo piąć się w górę w najważniejszych strukturach władzy, będących historycznie domeną patriarchatu. Kiedy starała się o pracę u Hillary Clinton, napotkała opór za sprawą pokątnie rozpuszczanych pogłosek, że brakuje jej „poczucia gry zespołowej”.

To częsty zarzut wobec wybijających się kobiet, które okazują pewność siebie – u mężczyzn uważaną za rzecz normalną, u kobiet za wyraz arogancji. Jak wynika z wywodów autorki, należy więc znaleźć równowagę – być twardą, ale nie zrażać do siebie agresywnością. Sherman musiała opanować tę sztukę, bo posadę podsekretarza stanu otrzymała. A w negocjacjach z Irańczykami jej płeć pomagała, bo rozmówcy nie byli przyzwyczajeni do asertywnych kobiet.

Właściwa osoba na właściwym miejscu

Na swoim stanowisku, trzecim w hierarchii Departamentu Stanu, była pierwszą w jego dziejach kobietą, podobnie jak na obecnym – zastępcy sekretarza stanu (jedynego w resorcie). W powszechnej opinii jest właściwą osobą na właściwym miejscu, podkreśla się jej wybitną inteligencję, doświadczenie i talenty negocjacyjne. Jak napisał tygodnik „Time”, „jeśli ktokolwiek potrafi odwieść Putina od inwazji Ukrainy, to właśnie Wendy Sherman”. Czy jej się to uda? Ma zadanie bez porównania trudniejsze niż w konflikcie z Iranem, któremu zależało tylko na zniesieniu sankcji, podczas gdy Rosja domaga się nowej Jałty. Sztuka dyplomacji – mawiają znawcy tematu – polega na znalezieniu wspólnego gruntu, na którym partnerzy rozmów mogą się spotkać i osiągnąć porozumienie. Czasem jednak obie strony dzieli tak wielki dystans, że zadowalający je kompromis trudno sobie wyobrazić.

Podczas obecnych rozmów USA – Rosja w Genewie, Rosja – NATO i na forum OBWE Sherman, zgodnie z zapowiedziami Białego Domu, odrzuciła wszystkie rosyjskie żądania. Rosja grozi zerwaniem stosunków w wypadku zastosowania sankcji za ewentualną napaść na Ukrainę. Mimo pomruków Moskwy, że z rozmowami koniec, dialog będzie prawdopodobnie kontynuowany. W USA snuje się spekulacje, co zrobi teraz Putin. Według najczarniejszej prognozy doprowadził do negocjacji tylko po to, by przed opinią publiczną łatwiej uzasadnić z góry planowaną inwazję. Jeżeli miałby się przed nią powstrzymać, to tylko wtedy – przekonują eksperci – gdy Ameryka coś mu zaoferuje, pomagając w uratowaniu twarzy. Stąd amerykańskie oferty wznowienia układu o eliminacji broni nuklearnej średniego zasięgu, obustronnej redukcji rakiet w Europie i zmniejszenia skali ćwiczeń wojskowych w krajach NATO graniczących z Rosją.

Dla Bidena ukraińska próba sił to kłopot, którego najchętniej by się pozbył i skupił na Chinach, uważanych w USA za większy problem niż Rosja. Z drugiej strony kryzys stwarza okazję do wzmocnienia transatlantyckiego sojuszu, co już zdaje się dokonywać i co prezydent od początku przedstawiał jako jeden z celów swej polityki. Na nadmierne ustępstwa wobec Rosji, choćby nawet chciał, nie może sobie pozwolić, bo potwierdzałoby to narrację Republikanów po rejteradzie z Afganistanu, że obłaskawia wrogów Ameryki, zamiast im stawić czoło. Biały Dom przewidział zresztą, że Putin może wyolbrzymiać ewentualne, najmniejsze nawet, amerykańskie ustępstwa jako swoje kolosalne zwycięstwo, i ostrzegł przed niebezpieczeństwem kremlowskiej „dezinformacji”.

Nawet fake newsy posłużą wszakże zapewne politykom GOP za amunicję przeciw Bidenowi, dla którego poparcie wskutek krajowych kłopotów spadło poniżej 40 proc. Prezydent będzie atakowany, jeśli dojdzie do wojny – że jej nie zapobiegł, i jeśli jej zapobiegnie, oferując Putinowi cokolwiek. Polityka Waszyngtonu wobec Rosji była do niedawna rzadko dziś spotykanym obszarem względnej zgody obu partii, bo Demokraci, po części z odrazy do Trumpa i jego flirtu z Moskwą, dołączyli do tradycyjnie antyrosyjskich mainstreamowych Republikanów.

Pogłębiający się ideologiczno-kulturowy podział w USA coraz bardziej utrudnia jednak – jak to podkreślił Francis Fukuyama („NYT” z 9 stycznia) – osiąganie konsensu także w polityce zagranicznej, co może komplikować wypracowanie wspólnego kursu wobec rosyjskiego niedźwiedzia. W Kongresie toczy się teraz licytacja na twardość – Demokraci zgłosili projekt ustawy o sankcjach w razie inwazji, a republikański senator Ted Cruz o sankcjach dotyczących gazociągu Nord Stream 2.

Gdyby jednak w GOP zwyciężył ostatecznie trumpizm, z jego izolacjonizmem i sympatią dla Putina jako obrońcą świata przed bezbożnym liberalizmem, można się obawiać najgorszego. To jednak odległy scenariusz. Na razie wszyscy wyczekują na kolejny ruch Kremla.

About this publication