Will the US Designate Russia a State Sponsor of Terrorism?*

<--

Wołodymyr Zełenski poprosił o to Joego Bidena podczas niedawnej rozmowy telefonicznej. Co by w praktyce oznaczała ta – jak chcą niektórzy – opcja atomowa?

Listę sponsorów terroryzmu ustala Departament Stanu USA. Mają na nią trafiać państwa, które „wielokrotnie wspierały międzynarodowy terroryzm”.

Takie nieprecyzyjne sformułowanie pozwala rządowi amerykańskiemu arbitralnie decydować, co oznacza „wielokrotnie”, co znaczy „wspierać”, a przede wszystkim – czym jest „międzynarodowy terroryzm”.

Cztery państwa na liście: Korea Północna, Iran, Syria i Kuba

Nie da się tego zrozumieć, patrząc wyłącznie na obecny skład listy. Są na niej cztery państwa: Korea Północna, Iran, Syria oraz Kuba.

Najdłuższy nieprzerwany staż ma Syria, wpisana na listę w 1979 r. – chodziło wtedy o wsparcie dla libańskiego Hezbollahu.

Iran dopisano w 1984 r., wskazując również poparcie dla Hezbollahu, który rok wcześniej przeprowadził w Libanie potężne ataki terrorystyczne na cele amerykańskie, a także dla grup palestyńskich stosujących terroryzm w walce z Izraelem. Ale nigdy nie wpisano Libanu, choć to na jego terytorium ma siedzibę Hezbollah (który w ostatnich latach jest częścią rządu).

W każdym kolejnym raporcie Departamentu Stanu na temat terroryzmu dopisywane są bardziej aktualne przewiny – w ostatnim wydaniu z 2019 r. rządowi w Damaszku zarzucono np. wspieranie ISIS, a Teheranowi – atak rakietowy na bazę wojsk USA w Iraku dokonany przez szyicką bojówkę. Jak widać, pojęcie terroryzmu jest szerokie.

Powodem wpisania Korei Północnej był zamach bombowy na południowokoreański samolot pasażerski w 1987 r. W 2008 r. Koreę zdjęto z listy, bo od dłuższego czasu nie dokonywała aktów terroru, ale w 2017 r. Donald Trump wpisał ją ponownie. Pretekst był nieco naciągany: udany zamach na Kim Dżong Nama, przyrodniego brata północnokoreańskiego przywódcy, w Malezji. Trumpowi był wtedy potrzebny piorun, którym chciał przerazić Kim Dżong Una przed nagłym ociepleniem wzajemnych relacji.

Najbardziej absurdalne jest utrzymywanie na liście Kuby, która z terroryzmu nie jest znana (za terroryzm można by za to uznać amerykańskie usiłowania zamachu na Fidela Castro). Tyle że w latach 70. Kuba udzielała schronienia rozmaitym lewicowym bojówkarzom i porywaczom amerykańskich samolotów.

Barack Obama zdjął Kubę z listy, ale Trump w ostatnich dniach urzędowania wpisał ją ponownie – tłumacząc to wsparciem dla reżimu Nicolása Maduro w Wenezueli. Można się spierać, kto kogo bardziej wspierał – Wenezuela Kubę czy Kuba Wenezuelę – ale trudno się w tym dopatrzyć terroryzmu.

Rosja – za duża potęga, by trafić na listę?

Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by dopisać tam Rosję, np. za ostrzał ukraińskich miast i powodowanie śmierci cywilów. Jest nawet jeden czy dwóch zabitych Amerykanów.

I nie warto pytać, dlaczego akurat Rosję, a nie np. Mjanmę (inna nazwa Birma), Etiopię, Arabię Saudyjską albo jakiś inny rząd, który zabija cywilów. Tak jak nie warto dochodzić, dlaczego otrucie Kim Dżong Nama kwalifikowało się jako terroryzm, a otrucie Aleksandra Litwinienki nie. Decyzja jest zawsze polityczna.

Warto zauważyć, że USA nie uznały ZSRR za sponsora terroryzmu nawet w czasie zimnej wojny, choć powodów znalazłoby się multum. Moskwa nie kryła się ze wsparciem dla grup terrorystycznych, takich jak niemiecka Frakcja Czerwonej Armii.

Podobnie maoistowskie Chiny, które też nie zostały uznane za sponsora terroryzmu.

To byli gracze wagi ciężkiej, z którymi Stany Zjednoczone nie chciały zamykać kanałów dialogu.

„Komplikowanie stosunków dwustronnych jest szczególnie niebezpieczne i kłopotliwe w przypadku tak dużej potęgi jak Rosja” – napisał w 2018 r. Daniel Byman z Brookings Institution. Tłumaczył, że Moskwa ma wpływy w wielu częściach świata, które są ważne dla Stanów Zjednoczonych. Bez Libii i Sudanu można się obejść, bez Rosji nie (Libia i Sudan zostały zdjęte z listy, gdy ugięły się przed żądaniami USA).

Uznanie za państwowego sponsora terroryzmu to jak “opcja atomowa”

Potęga Rosji marnieje w oczach, więc w którymś momencie Biały Dom może uznać, że jednak się bez niej obejdzie.

Może się też pojawić więcej powodów do wpisania na listę, jeśli Putin postanowi się mścić niekonwencjonalnymi metodami za wsparcie udzielane przez Zachód Ukrainie.

W praktyce wpisanie na listę oznacza dalsze sankcje. W tym zakaz otrzymywania pomocy zagranicznej USA i zakaz kupowania produktów, które mają podwójne zastosowanie – komercyjne i wojskowe. Utrudnia również kontakt z międzynarodowymi instytucjami finansowymi zdominowanymi przez Stany Zjednoczone, takimi jak Bank Światowy.

Umieszczenie na liście miałoby dalekosiężne skutki i zaostrzyłoby problemy gospodarcze Rosji. Dziesiątkom krajów, które nadal handlują z Rosją, groziłyby kary.

Na razie Joe Biden nie wydaje się na to gotowy, o czym świadczy np. pobłażanie Indiom, które z radością kupują przecenioną ropę od Putina.

Dziennik „Washington Post” pisze, że uznanie za państwowego sponsora terroryzmu dodatkowo podkreśliłoby status Rosji jako międzynarodowego pariasa – przynajmniej w świecie zachodnim. Były urzędnik Departamentu Stanu zajmujący się zwalczaniem terroryzmu porównał to ostatnio do opcji atomowej, która zadałaby „precyzyjne uderzenie w ego Putina”.

About this publication