Is Global Trade War Coming?

<--

Prezydent Biden zamyka USA. Nadchodzi globalna wojna handlowa?

Francja i Niemcy chcą wykorzystać straszak amerykańskiego protekcjonizmu do subsydiowania swoich firm.

Anna Słojewska

Obowiązująca od początku tego roku amerykańska ustawa IRA może doprowadzić do globalnej wojny handlowej. To wielki pakiet wsparcia gospodarki, przede wszystkim w dziedzinach czystych technologii, w formie ulg podatkowych i subsydiów wartych łącznie 367 mld USD. Równocześnie wchodzi w życie ustawa o półprzewodnikach, która również przewiduje subsydia dla tej gałęzi przemysłu. Wszystkie te benefity ograniczone są do produktów Made in USA. Co jest rażącym naruszeniem zasad handlu międzynarodowego, którego gwarantem powinna być Światowa Organizacja Handlu (WTO). Tę bojkotować zaczął znienawidzony w Brukseli Donald Trump, blokując m.in. funkcjonowanie panelu ds. rozstrzygania sporów.

Bez funkcjonującego arbitrażu nie ma mowy o praworządnym rozwiązywaniu sporów handlowych, zatem jedyną skuteczną bronią staje się odwet. Inną może być przekonywanie, zasadniczo dające rezultaty w gronie sojuszników. Takim sprawdzonym przyjacielem Europy wydawał się Joe Biden. Jednak nie tylko nie reaktywował on skutecznie WTO, na co wielu miało nadzieję, ale też za jego administracji wchodzi w życie najbardziej protekcjonistyczne prawo okresu powojennego.

Zawiedzeni

– Buy America to koncept znany od czasu zakończenia II wojny światowej, przychodzi w różnych momentach, w różnym nasileniu. Nie powinno dziwić, że pojawia się za czasów Bidena, w końcu demokraci są znani z protekcjonistycznych zapędów – mówi nieoficjalnie wysoki rangą przedstawiciel Komisji Europejskiej. Nie zmienia to jednak faktu, że Europa jest zawiedziona. Pełna dobrych chęci chciała zażegnywać dawne spory, czego przejawem jest powołanie Transatlantyckiej Rady ds. Handlu i Technologii, który spotyka się regularnie i na szczeblu amerykańskich ministrów i unijnych komisarz ma działać jak system wczesnego ostrzegania; gdzie pojawia się ryzyko pęknięcia, tam trzeba rozmawiać. Jak jednak działać w sytuacji, gdy cały akt legislacyjny jest wymierzony we wszystko co nieamerykańskie? I to w sytuacji wyniszczającej wojny w Ukrainie i galopujących cen energii? „Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, jest dodatkowe źródło szkód gospodarczych. A to właśnie możemy otrzymać w postaci kolejnej niszczycielskiej wojny handlowej” – napisała Anne Kruger, była główna ekonomistka Banku Światowego i wiceszefowa MFW, w artykule opublikowanym przez Project

Przyznają to w Berlinie: uzależnienie od rosyjskich nośników energii, które po części sfinansowało inwazję Putina na Ukrainę, było największym błędem niemieckiej dyplomacji po 1945 roku. Czy Zachód wyciągnie z tego wnioski i uwolni się od zależności od innych dyktatur, zaczynając od Chin?

Bruksela proponuje przekonywać Waszyngton, żeby dokonał pewnych modyfikacji IRA, np. dopuszczając do subsydiów samochody elektryczne wyprodukowane w Europie. W obecnej formie IRA przewiduje dopłatę 7,5 tys. USD do każdego takiego pojazdu, pod warunkiem że jest on wyprodukowany w USA, i to w większości z amerykańskich komponentów. W drodze wyjątku w ostatnich dniach 2022 roku USA zgodziły się na dopuszczenie do tego schematu samochodów użytkowych, ale wygląda na to, że stanowi to maksimum ustępstw.

Wojna handlowa jest więc zagrożeniem, ale jednak – zdaniem ekspertów – raczej teoretycznym. Bo USA są zbyt potężne, a Europa – szczególnie obecnie – zbyt od nich zależna. – Kto jest dziś głównym gwarantem bezpieczeństwa dla Europy poprzez dostawy kluczowego sprzętu dla Ukrainy w wojnie z Rosją? Kto ratuje Europę dostawami LNG w sytuacji, gdy załamał się import gazu z Rosji? – wylicza w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Jacob Kirkegaard, ekspert think tanku GMF. Według niego na decyzję o ograniczeniu importu produktów z USA Waszyngton mógłby zareagować nałożeniem np. 15-procentowych ceł wywozowych na gaz. Europa świetnie o tym wie i dlatego straszak wojny handlowej ma charakter tylko retoryczny. Zamiast niego jako coraz poważniejsza opcja przedstawiany jest pomysł replikowania rozwiązań amerykańskich.

Czyli skoro USA, a przy okazji też Chiny, inwestują setki miliardów euro w swoją gospodarkę, to Europa powinna bronić konkurencyjności swojego przemysłu, robiąc to samo. W szczególności Francja i Niemcy proponują zburzenie fundamentów, na których został zbudowany wspólny rynek, czyli zakazu pomocy publicznej. Gdyby taka była dozwolona, to w UE stale wygrywaliby najsilniejsi, czyli te dwa kraje dysponujące największymi budżetami, z nieograniczonymi możliwościami subsydiowania swoich firm. Ale Paryż i Berlin argumentują, że sytuacja jest wyjątkowa: jeśli nie chcemy, żeby przemysł uciekł z Europy, musimy mu tutaj dać zachęty finansowe.

Stare postulaty

– Francja i Niemcy wymachują tym amerykańskim straszakiem, żeby zrealizować swoje od lat głoszone postulaty. To jest polityczna strategia, żeby przekonać tych tradycyjnie przeciwnych pomocy państwa i subsydiom, czyli gospodarki otwarte, mniejsze lub biedniejsze – Holandię, Skandynawów, Europę Wschodnią – uważa Kirkegaard. Komisja Europejska zdaje sobie sprawę, że to strategia zabójcza dla równości szans na wspólnym rynku, dlatego Ursula von der Leyen proponuje luzowanie zasad tylko dla wycinka gospodarki i stworzenie unijnego funduszu dla wszystkich. Ale na to z kolei nie chcą się zgodzić Niemcy. Na specjalnym szczycie UE w lutym temat będzie dyskutowany przez przywódców 27 państw.

Eksperci wskazują jednak, że warto nieco ochłodzić emocje. Bo amerykański plan wcale nie jest taki zły dla Europy i nie wymaga znaczącej odpowiedzi. – UE nie powinna być wciągana w nasilający się wyścig o dotacje – zwłaszcza z krajem z tak głębokimi kieszeniami i światową walutą rezerwową. Istnieje również ryzyko kierowania dotacji do sektorów, które i tak mogą nieuchronnie przenieść swoją produkcję za granicę – zauważa Milan Elkerbout z CEPS. I dodaje, że przecież Europa, choć innymi z natury narzędziami, też od dekad wspiera odchodzenie od węgla. A Kirkegaard dodaje, że od lat namawialiśmy USA, żeby inwestowały w zieloną gospodarkę i walczyły ze zmianą klimatu. Kiedy w końcu poważnie się za to biorą i chcą zainwestować blisko 6400 mld euro, to podnosimy alarm. Zamiast się cieszyć.

© Licencja na publikację

© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone

Źródło: Rzeczpospolita

About this publication