20 Years after Iraq War: Is America Paying Its Debts?

<--

20 lat od wojny w Iraku. Ameryka spłaca długi?

21 MARCA 2023 8 MINUT CZYTANIA

Ta głupia, okrutna i rozpoczęta z fałszywych powodów oraz zakończona setkami tysięcy ofiar wojna określiła charakter pierwszych dekad XXI w. Ale po dwóch dekadach może mieć jakieś pozytywne skutki – dla nas.

Wojna w Iraku osłabiła Amerykę i podzieliła Zachód, a Rosji i Chinom dała legitymację do ich własnych agresji i łamania norm międzynarodowych. Zrujnowała system Narodów Zjednoczonych, oparty na uznaniu suwerenności. Skompromitowała ideę interwencji humanitarnej z lat 90. ubiegłego wieku w imię obrony prześladowanych mniejszości. Na Bliskim Wschodzie wojna wywindowała pozycję teokratycznych władz Iranu i wywołała rewolucje Arabskiej Wiosny, które zamieniły się w serię brutalnych kontrrewolucji prowadzonych przez nowych, cynicznych władców. Terroryzm dżihadystyczny, z powodu którego rzekomo została rozpoczęta, rozkwitł na ponad dekadę i przeniósł się z ulic Bagdadu do Paryża i Londynu. Nie ma takiego kryzysu XXI w., na czele z prezydenturą Trumpa i jej konsekwencjami, których źródeł nie można by znaleźć w decyzji George W. Busha o inwazji 20 marca 2003 r. na Irak rządzony przez Saddama Husajna.

Większość relacji z okresu przygotowań do wojny w administracji Busha wskazuje na szczególny stan zbiorowej psychozy, z braku lepszego słowa, jako wyjaśnienie jej powodów. Psychozy mającej co prawda patriotyczne powody – jak ustrzec Amerykę przed zamachami, ale jednak będącej efektem stanu głębokiego zaprzeczenia i wyparcia rzeczywistości. Bush, wiceprezydent Dick Cheney, sekretarz obrony Donald Rumsfeld i jego zastępca Paul Wolfowitz żyli w przekonaniu, że za chwilę w Ameryce powtórzy się zamach z 11 września 2001 r. Każdą wywiadowczą informację dostarczoną przez szefa CIA George Teneta traktowali jako poszlakę o przygotowaniach do ataku.

Iracki wieśniak trzymał jakieś błyszczące rury w zagajniku palmowym? To muszą być wirówki służące oczyszczaniu uranu! Dyplomata iracki chciał kupić mapę GPS? Oczywiście będzie służyła precyzyjnemu skierowaniu samolotów na Waszyngton! A może jakaś ciężarówka wyjechała z rzekomo opuszczonej fabryki? No przecież Saddam skonstruował mobilne laboratoria do produkcji wąglika! Jedna niewielka beczka wytruje cały Nowy Jork! I tak dalej, i tak dalej. Dlatego Amerykanie poszli na wojnę. Zginęło w niej kilkaset tysięcy Irakijczyków.

Wojna w Iraku. Kto stracił?

Koalicja, którą sklecił ówczesny sekretarz stanu Colin Powell, poszła za Ameryką w ogień. Brytyjczycy, których premier Tony Blair widział się w roli globalnego gracza. Hiszpanie, szukający uznania dla swojej roli w NATO. Włochy, Australia, Polska, Rumunia, Ukraina, Holandia i szereg innych mniejszych państw, które włączyły się w amerykańską hybris, nadmierną pychę, która w starożytnych greckich tragediach nie pozwala bohaterowi rozpoznać rzeczywistości i przywodzi go do zguby.

Państwa uczestniczące w „koalicji chętnych” u boku Amerykanów ponoszą odpowiedzialność moralną i polityczną za koszty tej wojny, przede wszystkim ludzkie, wśród Irakijczyków. Tylko częściowo ukaraną. Premier Wielkiej Brytanii Tony Blair odszedł w niesławie po raporcie irackim Sir Johna Chilcota dla parlamentu. Mario Aznar przegrał kolejne wybory w Hiszpanii, po tym jak przypisał zamach w Madrycie baskijskiej ETA, choć dokonali go dżihadyści z zemsty za Irak.

Amerykańscy politycy, jak Colin Powell, skądinąd wybitny dyplomata i generał, na zawsze skalany został poparciem dla wojny. Cheney, Wolfowitz, Rumsfeld stali się ponurymi anegdotami w książkach o błędach amerykańskiej potęgi. George Bush Jr, autor wojny, dzisiaj odgrywa rolę szlachetnego i dobrodusznego republikanina z dawnych czasów, reaganowskiego w formie i patriotycznego w treści. Błyszczy na tle Donalda Trumpa opinią, że za jego czasów Partia Republikańska reprezentowała jeszcze jakieś wartości. Ale to on właśnie, a nie Trump, jest ojcem największej amerykańskiej porażki w XXI w. Nikt nie zasiadł na ławie oskarżonych.

Polska wchodzi do Iraku

Polska weszła do „koalicji chętnych” w Iraku wyłącznie z jednego powodu: umocnienia statusu sojusznika USA. Z wypowiedzi Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera i Włodzimierza Cimoszewicza, zarówno z 2003 r., jak i późniejszych lat przebija przekonanie, że „musieliśmy się jakoś uwiarygodnić”. Kwaśniewski co prawda już w 2006 r. w wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Tagesspiegel” mówił, że „czuje się oszukany” w sprawie Iraku, ale utrzymywał, że podjęta trzy lata wcześniej decyzja miała udowodnić zbliżenie polsko-amerykańskie. Podobnie wypowiadali się Miller, Cimoszewicz czy ówczesny wiceminister spraw zagranicznych Adam Daniel Rotfeld. Znaczącym wówczas dla tych polityków moralnym bodźcem było stanowisko naczelnego „Gazety Wyborczej” Adama Michnika, który utrzymywał w 2003 r., że wojna z Saddamem będzie wojną sprawiedliwą, że to będzie wojna przeciw tyranii, że Polska musi stanąć przeciwko terroryzmowi.

Udziałowi w wojnie sprzeciwiły się państwa europejskie z Francją i Niemcami na czele. Ochoczy udział w niej Polski wzbudził zdziwienie. Polska przygotowywała się do wejścia do Unii Europejskiej. Słowa Jacquesa Chiraca z lutego 2003 r. o Polsce, która „zmarnowała szansę, by siedzieć cicho”, na zawsze weszły do historii pogardy „Europy starej” do „Europy nowej”.

Argumenty o budowaniu sojuszu polsko-amerykańskiego, o uwiarygodnianiu się Polski w NATO, o niewiedzy ówczesnych władz Polski znane były co najmniej od 2003 r. Również o tym, że wejściu Polski do Iraku towarzyszył ponadpartyjny konsensus: w 2003 zgodę wydał rząd SLD, w 2005 r. kolejne kontyngenty wysyłał rząd PiS, a rząd Platformy podtrzymał obecność bojową niemal do 2009 r. Wojna, choć wstydliwa, postrzegana była jako owoc zgody politycznej w sprawach zagranicznych. Zerwała go dopiero katastrofa smoleńska w 2010 r.

Nowa, coraz modniejsza lewica – w rodzaju Razem – krytykowała za to udział w wojnie w Iraku jako objaw wiernopoddańczości i podawała argumenty moralne, że niesłusznie wzięliśmy udział w napastniczej wojnie Ameryki. Imperialistycznej napaści na słabszego.

W Polsce tak jak na Zachodzie nikt nikogo po sądach nie ciągał. Odpowiedzialni za skierowanie i utrzymywanie w Iraku kontyngentu odpowiedzialności politycznej – jak Blair czy Aznar – nie ponieśli. Polacy jako wyborcy gremialnie po prostu o Iraku zapomnieli, a udział w operacji po latach uwidacznia się tylko w kiepskich filmach kinowych. Ani to poczucie winy, ani lekcja, ani nawet kac moralny. Jakieś nieokreślone poczucie błędu jednak w Polsce istnieje. Studenci stosunków międzynarodowych mało o Iraku wiedzą, a jeśli mają oceniać, to oceniają źle – amerykańska polityka wojskowa przed 2022 r. nie cieszyła się popularnością.

Zakład z Historią?

W 20. rocznicę wojny w Iraku wchodzimy w czasie wojny w Ukrainie. Rosja napadła na sąsiada, panuje opinia, że jeśli uda się jej zwyciężyć, następne będą państwa bałtyckie i być może Polska. Ameryka ruszyła na pomoc Ukrainie, wzmocniła kontyngent wojskowy w Polsce. Decyzje Białego Domu uratowały Ukrainę. USA stały się gwarantem bezpieczeństwa Europy Środkowej, nie tylko wyobrażonym, ale realnym.

Czy coś to Państwu przypomina? Czyż nie jest to czas, by skojarzyć, że podjęty w 2003 r. zakład z Historią Polsce się jednak opłacił? Ze wszystkich przegranych w Iraku, moralnie i politycznie, może ktoś jednak zyskał – własne bezpieczeństwo i suwerenność?

Może więc zyskali ci, którzy o Irak, terroryzm i broń masowego rażenia nigdy nie dbali. Może tylko ci, jak Polska, Ukraina, państwa bałtyckie i kilka innych ze wschodniej Europy, którzy uznali, że na Amerykę warto postawić w imię własnego bezpieczeństwa. Służyli razem na pustyni pod Al Hilla, Ad Diwanija, Al Kut i Karbalą i próbowali założyć się z Historią, że jeśli w 2003 r. pomogą Ameryce, to w przyszłości, gdyby do czegoś doszło na wschodzie Europy, Ameryka pomoże im. Ukraina od czasów Iraku powoli zyskiwała pozycję wojskowego sojusznika USA. Oficerowie jeździli na studia do Ameryki, szkoleniowcy amerykańscy, zwłaszcza po 2014 r., przekształcali ukraińską armię do stanu, w jakim widzimy ją teraz na polu bitwy.

A czyż nie można znaleźć ówczesnych podziałów na „starą i nową Europę”, wzmacnianych wcześniej zresztą przez ekipę Busha, we współczesnym podziale na „stare i nowe NATO”? Stare NATO – w tej roli Francja i Niemcy, spóźniło się ze zbrojeniami i postawą wobec Putina, a „nowe NATO” – Polska, państwa bałtyckie i sama Ukraina, są najbardziej zagorzałymi zwolennikami Waszyngtonu, dzięki którym może on swoje strategiczne antyrosyjskie interesy na tym terenie realizować, wspierając Ukrainę. „Nowe NATO” uzbraja się na potęgę, „stare NATO” nie może wyjść z pokojowego letargu.

Oczywiście w opisie obecnej reakcji Ameryki na wojnę w Ukrainie i jej obecnych kalkulacji nikt w Białym Domu nie przywołuje przykładu Iraku i ówczesnej koalicji chętnych. Jeśli chcieć znaleźć jakieś więzi między tamtymi decyzjami a współczesnością, to jest to wyrobienie w Amerykanach naturalnego wręcz przekonania, że Polacy (ale również Ukraińcy) są partnerem godnym zaufania, że spełnią oczekiwania wojskowe, polityczne i że wobec Rosji ustawią się po właściwej, amerykańskiej stronie.

Wojna w Iraku, wstydliwy fragment amerykańskiej historii, wyrobiła w Waszyngtonie przekonanie, że nowi sojusznicy z Europy Środkowej będą do dyspozycji, jeśli potrzeba nadejdzie. Wojna w Ukrainie natomiast, fundamentalne wyzwanie dla egzystencji tych państw, może zostać wygrana, m.in. dzięki temu, że Ameryka – świadomie lub bezwiednie – spłaca swoje długi.

About this publication