Jędrzej Bielecki: Biden Is Also Fighting for Our Future. Let’s Help Him

<--

Jędrzej Bielecki: Biden walczy także o naszą przyszłość. Pomóżmy mu

– Składam przysięgę: obrona demokracji będzie w tych wyborach moim pierwszym zadaniem – ogłosił prezydent USA. To, czy mu się uda, rozstrzygnie o losie Europy, i Polski.

To jednak już przeszłość. W przeddzień trzeciej rocznicy próby zamachu stanu przez Donalda Trumpa Joe Biden wybrał Valley Forge, miejsce w Pensylwanii, gdzie Jerzy Waszyngton i jego wojska doświadczyły jednego z najtrudniejszych epizodów wojny o niepodległość Ameryki, aby wygłosić przemówienie rozpoczynające kampanię wyborczą demokratów. – Trump stanie się dyktatorem od pierwszego dnia urzędowania w Białym Domu – ostrzegł.

Rosja jest w natarciu w Ukrainie, Donald Trump ma coraz większe szanse na zdobycie Białego Domu, a populizm jest w Europie na fali. Tylko załamanie chińskiego autorytarnego modelu rozwoju daje u progu 2024 r. powody do wiary w pomyślną przyszłość demokracji.

I faktycznie, faworyt republikańskiej nominacji do dziś uważa, że Biden jest uzurpatorem. Sygnalizuje też, że mógłby wyprowadzić Stany Zjednoczone z NATO. I zapowiada, że ponad głowami Ukraińców porozumie się z Putinem.

Zwycięstwo Trumpa byłoby więc katastrofą dla Polski, która nie ma jak zastąpić amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa innymi sojuszami. Mobilizacja Polonii przez rząd w Warszawie, aby do tego nie doszło, wydaje się w tej sytuacji koniecznością. Byłby to rewanż wobec ekipy Bidena, która wymuszając rezygnację przez PiS z tzw. lex Tusk czy broniąc prawa do nadawania TVN, wydatnie przyczyniła się do uratowania polskiej demokracji.

Ale egzystencjalna walka o przyszłość wolnego świata nie ogranicza się w tym roku do Ameryki. Obejmuje i inne kontynenty, a w szczególności Europę. Ze względu na nazistowską przeszłość i znaczenie w Unii szczególne znaczenie będą miały wybory za Odrą. Mogą się okazać kluczowym etapem na drodze do zdobycia władzy w Berlinie przez skrajną prawicę. Co prawda nie są planowane w tym roku wybory federalne, nikt też nie spodziewa się, aby Alternatywa dla Niemiec zdobyła władzę w którymś z landów. Jeśli jednak potwierdzą się sondaże i AfD wygra wybory w Brandenburgii, Saksonii i Turyngii, przejmując ponad jedną trzecią głosów, niemiecka demokracja stanie przed zagrożeniem, jakiego nie doświadczyła od powstania Republiki Federalnej. Stąd potrzeba wyzwolenia się Donalda Tuska z paraliżu, w jaki w sprawach niemieckich wprowadziły go ataki Jarosława Kaczyńskiego, i wsparcia ekipy Olafa Scholza w walce ze skrajną prawicą.

Gdyby nie Stany Zjednoczony i prezydent Joe Biden, to Władimir Putin dawno pokonałby Ukrainę. Teraz to zadanie wspomagania naszego wschodniego sąsiada musi przejąć Unia Europejska. Tylko czy Europa na pewno chce ratować Ukrainę?

Ten rok może też rozstrzygnąć o przyszłości Unii Europejskiej. Sondaże przed czerwcowymi wyborami wskazują na silny wzrost poparcia w całej Wspólnocie dla ugrupowań skrajnej prawicy zrzeszonych w dwóch klubach: Tożsamość i Demokracja (ID) oraz Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (ECR). Po raz pierwszy obie formacje mogą otrzymać więcej mandatów niż Europejska Partia Ludowa (EPP), tradycyjnie największa formacja polityczna w Strasburgu. Co prawda chadeków byłoby bez trudu stać na zbudowanie większości z lewicą (S&D) i liberałami z Odnówmy Europę (RE), jednak pod wodzą Manfreda Webera przejmują oni coraz więcej haseł skrajnej prawicy, a nawet w niektórych sprawach (jak polityka migracyjna) są gotowi głosować razem ze skrajną prawicą.

Ten proces staczania się umiarkowanej prawicy ku radykalizmowi jest zresztą widoczny także w poszczególnych krajach UE, w tym przede wszystkim we Włoszech, ale także Szwecji i Finlandii. W Hiszpanii Partia Ludowa (PP) weszła we wspólnotach autonomicznych w sojusz z postfrankistowskim Voxem, obalając jeden z filarów hiszpańskiej demokracji.

– Jeśli (Władimir) Putin zajmie Ukrainę, nie zatrzyma się na niej – oświadczył w środę prezydent USA Joe Biden. Na słowa te zareagował rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow.

Ale prostej recepty na uratowanie wolności nie ma. Strategię egzystencjalnego wyboru, przed jakim stawia dziś Amerykanów Biden, od wielu lat prowadzi Emmanuel Macron. Niszcząc Partię Socjalistyczną i gaullistowskich Republikanów, był przekonany, że ma władzę w kieszeni, bo Francuzi nigdy nie postawią na Marine Le Pen. Zapowiada się jednak inaczej. Sondaże wskazują, że zwycięstwo w tegorocznych wyborach europejskich odniesie nad Sekwaną Zjednoczenie Narodowe. To może być preludium do zdobycia za trzy lata Pałacu Elizejskiego przez Le Pen. I, całkiem możliwe, koniec Unii Europejskiej, jaką znamy. Polską racją stanu jest więc wsparcie Macrona, aby do tego nie doszło.

Na krótką metę to jednak malutka Belgia może w tym roku w sposób najbardziej drastyczny pokazać, co mogą oznaczać rządy skrajnej prawicy. Tu w czerwcu odbędą się wybory, które w północnej prowincji królestwa, Flandrii, ma wszelkie szanse wygrać faszystowski Vlaams Belang, skłaniając do utworzenia po raz pierwszy większości z nacjonalistycznym Nowym Sojuszem Flamandzkim (N-Va). To uruchomiło głęboki kryzys polityczny w Belgii, który tym razem może się skończyć rozpadem kraju. Jednym z jego najbardziej brutalnych aspektów może się okazać przyszłość samej Brukseli, francuskojęzycznego miasta położonego w środku Flandrii, głównej siedziby instytucji unijnych.

W zeszłym roku Polska zadziwiła Europę, pokazując, że pokonanie populizmu jest jednak możliwe. W tym roku powinna pomóc innym zrobić to samo. Jak mówi Biden, za rok może być za późno.

© Licencja na publikację

© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone

Źródło: Rzeczpospolita

About this publication