Nineteen diplomatic offices are closed. Hundreds of Americans were evacuated from the Middle East. More than a dozen press conferences were held at the White House in just four days.
All that because of a call intercepted by Americans, in which an al-Qaida man orders another to quickly perform a terrorist attack. So how is al-Qaida doing? Is it “dead,” as Barack Obama said after Osama bin Laden was killed? Or is it reviving, as many U.S. experts believe?
Both, in fact. Al-Qaida, a global and hierarchical structure aiming to destroy “the West,” did not make it very long into the 21st century. Since the London bombings in 2005, it has not managed to make any attack on enemy territory. Today, al-Qaida is fragmented and focused on local targets. It has always lacked military discipline, but now it is a collection of loosely connected organizations of regional and national scope. In a sense, al-Qaida returned to its roots, attacking U.S. embassies in East Africa in 1998 and a Navy ship in Yemen two years later. It does not mean al-Qaida is now less deadly, rather the opposite — its affiliates are more militant than 12 years ago, and it controls vaster territories. The only thing that has changed are its goals.
But what is striking here is the way Americans reacted to the threat of attack. What was the purpose of blowing the case in the media? Why didn't America thwart the attack quietly after having acquired information that it was being prepared? After all, the costs of evacuating American citizens from the region reach tens of millions of dollars. And what's worse, Americans were unmasked: Winston Churchill refused to use up-to-the-minute information obtained by deciphering Enigma about the planned air attack Germans wanted to execute on the British Isles. Had the British fighters been able to rightly predict every move Germans made, Berlin would have immediately altered the encryption and the British would lose access to much more important information. Al-Qaida leaders will never initiate a conference call via satellite phone.
A theory abounds that Washington blew the case to cover the embarrassment associated with the sensational information revealed by Edward Snowden and show that the National Security Agency is of some use because it has just saved one of the U.S. embassies. But there is a more accurate explanation: Obama overreacted because he does not want to be accused of further negligence towards the safety of American diplomats, as after last year's attack on the U.S. consulate in Benghazi, where a U.S. ambassador was killed.
This otherwise reasonable behavior led to an absurd situation which was aptly described by Jeffrey Goldberg in The Atlantic. If terrorists were able to close ten-odd embassies, they won because they again terrorized Americans — and quite cheaply as well, because they did not use bombs or hijacked planes. For the safety of its diplomats, Washington, D.C. has turned the U.S. embassies in the Middle East into bunkers. Now, however, he says that they are not safe. What would be the next step, then? Launching virtual embassies? Diplomats who will not go outside Washington? Bin Laden is having fun in hell.
Amerykanie zamknęli ambasady
Ibn Laden cieszy się w piekle
19 zamkniętych placówek dyplomatycznych. Setki Amerykanów ewakuowanych z Bliskiego Wschodu. Kilkanaście konferencji prasowych w Białym Domu w ciągu zaledwie czterech dni.
To efekt przechwyconej przez Amerykanów rozmowy, w której jeden człowiek z Al-Kaidy nakazuje drugiemu szybkie przeprowadzenie ataku terrorystycznego. To jak to jest z tą Al-Kaidą? „Umarła” – jak powiedział Barack Obama po zabiciu Osamy ibn Ladena? Czy może odradza się, jak twierdzą dziś amerykańscy eksperci?
I jedno, i drugie. Nie ma już Al-Kaidy z początku wieku - hierarchicznej globalnej struktury, której celem jest zniszczenie Zachodu. Od zamachów londyńskich w 2005 r. nie udał jej się żaden atak na terytorium wroga. Mamy dziś Al-Kaidę rozczłonkowaną i skupioną na lokalnych celach. Nigdy nie było tam wojskowej dyscypliny, ale teraz jest to zbiór luźno połączonych organizacji o zasięgu regionalnym lub zaledwie krajowym. W pewnym sensie Al-Kaida wróciła do swoich korzeni sprzed 2001 r., gdy zaatakowała amerykańskie ambasady we wschodniej Afryce w 1998 r., czy dwa lata później okręt US Navy u wybrzeży Jemenu. Wszystko to nie oznacza, że Al-Kaida jest mniej groźna, wręcz przeciwnie – ma dziś pod bronią więcej bojowników niż 12 lat temu i kontroluje rozleglejsze terytoria. Zmieniła tylko cele.
Bardziej zastanawia reakcja Amerykanów na groźbę ataku. Jaki cel miało takie rozdmuchanie sprawy w mediach? Przechwytując informacje o szykowanym zamachu nie można było tego załatwić po cichu? W końcu same koszty ewakuacji obywateli amerykańskich z regionu idą w dziesiątki milionów dolarów. A co gorsze, Amerykanie się zdekonspirowali. Winston Churchill przez długie miesiące nie chciał wykorzystywać informacji o niemieckich nalotach na Wyspy, zdobywanych na bieżąco dzięki rozszyfrowaniu Enigmy. Gdyby brytyjskie myśliwce nagle zaczęły przewidywać działania Niemców ze stuprocentową skutecznością, Berlin natychmiast zmieniłby szyfrowanie i Brytyjczycy straciliby dostęp do znacznie ważniejszych informacji. Liderzy Al-Kaidy już nigdy nie urządzą telekonferencji za pomocą telefonów satelitarnych.
Popularna szybko stała się teoria, że Waszyngton nadmuchał tak sprawę, aby przykryć kompromitację związaną z rewelacjami Edwarda Snowdena i pokazać, że Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) jednak do czegoś się przydaje, bo właśnie uchroniła jedną z amerykańskich ambasad przed wyparowaniem. Ale jest trafniejsze wytłumaczenie: Obama przesadza z reakcja, bo nie chce być znów posądzony o niedopilnowanie bezpieczeństwa amerykańskich dyplomatów, tak jak to miało miejsce po zeszłorocznym ataku na konsulat USA w Bengazi, w którym zginął amerykański ambasador.
To skądinąd racjonalne zachowanie doprowadziło jednak do absurdalnej sytuacji, którą trafnie opisał Jeffrey Goldberg z magazynu „The Atlantic”. Jeśli zamachowcy samą groźbą ataku zamknęli kilkanaście ambasad, to już wygrali, bo znów sterroryzowali Amerykanów, tyle że taniej, bo bez użycia bomb i porwanych samolotów. Dla bezpieczeństwa swoich dyplomatów Waszyngton zamienił już amerykańskie ambasady na Bliskim Wschodzie w bunkry. Teraz jednak mówi, że i one nie są bezpieczne. Jaki więc będzie następny krok? Wirtualne ambasady? Dyplomaci, którzy nie wychylają nosa z Waszyngtonu? Ibn Laden cieszy się w piekle.
Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/swiat/komentarze/1551565,1,amerykanie-zamkneli-ambasady.read?print=true#ixzz2dvRXza2F
This post appeared on the front page as a direct link to the original article with the above link
.