The changes that the American TV landscape has undergone will soon arrive in Poland. In fact, they are here already. Welcome to the golden age of the TV show.
In the latter part of September, America experienced the trauma of the passing of Walter White. The "Breaking Bad" series season finale gripped the American audience in a way few shows before it could have. The show was analyzed from every possible angle, and critics have regarded it as the pinnacle of American television.
Right after "Breaking Bad" ended, new shows began to vie for the loyalty of the masses. The American audience wanted to end its mourning and find another TV god. This sparked a ratings war. While [this competition is not] new, the rules of this encounter certainly are.
Audience Size Does Not Matter
It has been often said that we live in a golden age of television. The selection of top-notch shows is truly astounding, with TV critics watching over 30 hours of TV a week. If they want to stay current, they had better empty their calendars.
However, audience size no longer determines whether a particular series wins accolades or awards. At the top of the audience pyramid there is "NCIS," a classic procedural crime drama, and "The Big Bang Theory." Each has about 17 to 18 million viewers per episode. Most "Breaking Bad" episodes garnered about 2 million.
This disparity can be easily explained however. "Breaking Bad," like most of the highest rated shows, is released on cable (AMC), which can only dream of the reach of the basic TV stations. The "big three" of American television — CBS, NBC and ABC — usually prefer to air shows about cops. Having a gangster as a main character? Yes, please.
Big and Not So Conservative
The boundaries between the big and small players are rapidly shifting. HBO, which gave us "Sex and the City" and "The Sopranos," achieved success by betting on bold, new storylines. Only then did the TV world see that being original really pays off. "Breaking Bad" proved this, pulling in 10 million viewers for its season finale. And "The Walking Dead," another AMC original, has a larger viewership than many shows of the "big three."
Shonda Rhimes, the creator of "ER" and "Scandal" (airing on ABC), says that the "big three" are becoming more open to unconventional shows. "Scandal" was certainly a great example, which started out tamely enough and now has become one of the crown jewels of the ABC lineup.
Easy and Intriguing
The latest new shows on mainstream television have done well so far. NBC put out its drama series "The Blacklist," starring James Spader. In a nod to the changing times, Spader plays a criminal mastermind.
"The Blacklist" has competition from "Agents of S.H.I.E.L.D." (ABC), Marvel comics, as well as "Dracula," starring Jonathan Rhys Meyers, who previously played Henry in "The Tudors." When we take into account other new shows, such as "Sleepy Hollow," a tale of a Civil War soldier fighting demons in the 21st century as well as CW’s "The Originals," a spin-off of "Vampire Diaries," we can see that American audiences are all about fantasy.
The Internet Steps Up
Until recently, many industry experts predicted that the Internet would make television obsolete. However, the humble TV has adapted to modern times quite well. DVR has become standard, and it is entirely normal for people to record and watch shows at their convenience, with those later views counting toward the ratings. Thanks to this simple invention, more people have been watching television in America, and its reception has begun to resemble that of Internet services like Hulu or Netflix.
Netflix has also changed the game lately, upending what was previously a closed and tidy system. Internet providers such as Netflix have traditionally been the middlemen of shows produced by TV. However, the debut of "House of Cards," awarded with an Emmy, has upended the traditional order and increased competition.
Netflix has certainly not been resting on its laurels. It has resurrected the previously canceled "Arrested Development" and continued to make original shows, such as "Hemlock Grove" and "Orange Is the New Black."
"Orange" is a prime example of the new era of content. The show breaks many taboos, raises sensitive social issues and portrays a protagonist who is nonexistent on network TV. Even the neurotic nymphomaniac from HBO’s "Girls" pales in comparison.
"Orange" has become a success and, according to Netflix, has garnered more views than "House of Cards." How much bigger is a mystery, as Netflix is not obligated to release those figures. This has ruffled feathers, especially at HBO, which is the surest sign that Netflix is doing something right. It seems that the struggle for American television dominance has turned into all-out war.
To, co się tam dzieje, już wkrótce przyjdzie do nas. A właściwie już przyszło - żyjemy w złotej erze seriali.
Pod koniec września Ameryka przeżyła traumę spowodowaną odejściem Waltera White'a. Finał "Breaking Bad" maksymalnie wywindował poziom zaangażowania emocjonalnego publiczności. Analizowano serial pod każdym kątem, a opinie w rodzaju: "kończący epokę", "przewyższający wszystko, co jest w stanie stworzyć kino", nie były odosobnione.
Jednak zaraz po zakończeniu "Breaking Bad" zaczęły wchodzić nowości. Widownia uporała się z żałobą i zaczęła szukać świeżego serialowego bóstwa. Rozpoczęła się bitwa o oglądalność. Tyle że jej reguły są dziś inne niż kilka lat temu.
Oglądalność się nie liczy
Nie zliczę, ile razy słyszałam, że żyjemy w złotej erze telewizji. Obfitość dobrych produkcji onieśmiela: krytycy telewizyjni oglądają ok. 30 godzin seriali tygodniowo. Jeśli ktoś chce być na bieżąco, musi śledzić kilkadziesiąt tytułów naraz!
Inna sprawa, że seriale cieszące się uznaniem i zdobywające nagrody tradycyjnie nie gromadzą największej widowni. Na szczycie rankingów utrzymują się "Agenci NCIS" - seria oparta na klasycznym schemacie rozwiązywania sprawy kryminalnej co odcinek - oraz komedia "Teoria wielkiego podrywu". Tu mówimy o 17-18 mln widzów co odcinek. Większość odcinków "Breaking Bad" oglądały niecałe 2 mln...
Tę przepaść łatwo wytłumaczyć: "Breaking Bad", podobnie jak większość nowatorskich seriali, pokazywał sieć kablowa (tutaj: AMC), która nie miała szans na taki zasięg jak stacje ogólnodostępne. Tak zwana wielka trójka - czyli CBS, NBC i ABC (odpowiedniki naszego triumwiratu TVP - Polsat - TVN) - wolała wypuszczać kolejne tytuły o dobrych gliniarzach. Gangster głównym bohaterem? Dajcie spokój.
Duży już nie taki konserwatywny
Jednak granice między dużymi a małymi graczami się przesuwają. HBO, które dało światu "Seks w wielkim mieście" i "Rodzinę Soprano", sukces oparło na odważnych produkcjach. Wtedy po raz pierwszy konkurencja zobaczyła, że warto się wyróżniać. Teraz otrzymuje tego silne potwierdzenie, bo zakończenie "Breaking Bad" przyciągnęło ponad 10 mln Amerykanów. A "Żywe trupy", także nadawane przez AMC, przebijają oglądalnością coraz więcej produkcji "wielkiej trójki".
Shonda Rhimes, która stworzyła między innymi "Chirurgów" oraz "Skandal" (trzeci sezon nadaje teraz ABC), mówi: - Dzięki stacjom kablowym wielkie sieci stały się bardziej otwarte na eksperymenty. Nie zdarzyło się jeszcze, aby nie zgodzili się na któryś z moich kontrowersyjnych pomysłów. Pierwszy sezon "Skandalu" nie zwrócił uwagi, ale stopniowo - dzięki nieoczywistej bohaterce i wykraczaniu poza bezpieczne tematy - staje się jedną z cenionych produkcji, zyskując też coraz więcej widzów.
Łatwo, lekko i intrygująco
Największe tegoroczne premiery dużych stacji jak dotąd radzą sobie dobrze. NBC mocno zadebiutowało sensacyjnym dramatem "Czarna lista" z Jamesem Spaderem w roli głównej. Spader, zgodnie z modą na podejrzanych moralnie bohaterów, gra kryminalistę.
Konkurencją "Czarnej listy" w głównych stacjach są przede wszystkim "Agents of S.H.I.E.L.D." (ABC) z bohaterami z komiksów Marvela oraz "Drakula" (NBC) z Jonathanem Rhys Meyersem znanym z roli Henryka w "Dynastii Tudorów". Jeżeli dodamy do tego inne gorące nowości, jak "Sleepy Hollow" (Fox) - oryginalną opowieść fantasy o żołnierzu wojny secesyjnej, który ląduje w XXI wieku, by walczyć z demonami i potworami - i "The Originals" (The CW), spin-off "Pamiętników wampirów", stanie się jasne, że kosztowne produkcje osadzone w fantastycznych światach to hit tej jesieni.
Internet miesza w biznesie
Jeszcze niedawno toczyła się dyskusja, czy internet nie odbierze telewizji widzów. Stało się inaczej - widmo zagrożenia spowodowało, że stara poczciwa telewizja stała się bardziej elastyczna. Powszechne stały się nagrywarki DVR i to już norma, że widzowie nagrywają ulubiony serial i odtwarzają, kiedy mają na to ochotę. Stacja ma to wliczone w rankingi oglądalności. Dzięki temu prostemu zabiegowi telewizja amerykańska odczuła wzrost oglądalności, a jej odbiór zaczął przypominać korzystanie z takich serwisów internetowych jak Hulu czy Netflix.
Netflix równocześnie namieszał w zastanym układzie sieci telewizyjnych, gdzie w sumie było wiadomo, kto w czym się specjalizuje. Do niedawna internetowy dostawca "żerował" na produkcjach filmowych i telewizyjnych, był tylko dystrybutorem cudzych dokonań. Ale w zeszłym roku zadebiutował jako producent oryginalnych treści "Domem z kart". Ba, zgarnął za niego statuetkę Emmy.
Serwis nie spoczął na laurach. Wznowił zawieszony po trzecim sezonie przez Fox serial komediowy "Bogaci bankruci" oraz stworzył kolejne własne seriale: wciągający horror "Hemlock Grove" i komediodramat o kobietach w więzieniu "Orange Is the New Black".
Ten ostatni tytuł zwiastuje nową erę posttelewizji, w której można jeszcze więcej. Serial łamie kilka tabu, porusza istotne kwestie społeczne i prezentuje bohaterki mocno odbiegające od telewizyjnego wzorca. Neurotyczka i nimfomanka Hannah z "Dziewczyn" (HBO) to przy nich poprawna laleczka.
"Orange...", jak podaje Netflix, zyskał większą widownię niż "Dom z kart". Jaką? To tajemnica, ponieważ serwis nie ma obowiązku podawania wyników oglądalności. Zdenerwował tym stacje telewizyjne, głównie HBO, po czym najlepiej poznać, że nowy konkurent traktowany jest poważnie. Czyżby tak rozpoczynała się kolejna walka o duchowe przywództwo nad amerykańskimi telewidzami?
This post appeared on the front page as a direct link to the original article with the above link
.
It wouldn’t have cost Trump anything to show a clear intent to deter in a strategically crucial moment; it wouldn’t even have undermined his efforts in Ukraine.