It’s no longer only powerful electronic intelligence, but also the U.S. local police that monitor American citizens using methods of which philosophers have never dreamed.
Results of an investigation carried out by the national daily newspaper USA Today are — in a certain sense — more shocking than everything we have discovered about the American Big Brother so far. At least for Americans. It turns out that the local police are using surveillance methods similar to the ones adopted globally by the National Security Agency. What is more, their cost is surprisingly low.
A tracking device called a StingRay could be bought with only $400,000. It’s the size of a suitcase and imitates a mobile phone transmitter tower. It intercepts data from all phones within a mile such as text messages and conversations. Policemen spying on a suspect or a group of suspects can — in real time — listen to and read everything that goes through their mobiles. Due to its small size, the StingRay can be hidden in a police car.
In many states policemen have easy access to data from mobile phone towers, and they can spy on suspects in a literal sense, meaning they can observe live where they are staying, going, etc. It is possible even when a phone is not being used but just kept in a pocket.
One could say that this is no discovery, because anyone can download a mobile application showing the actual physical location of a child or a sweetheart. However, those people need to first agree to it and, in general, they are aware of being tracked. The fact that we can be followed without our knowledge, even when we are not using a cell phone, may seem surprising to some.
It could also lead to protests, such as what happened in the state of New Jersey. Six years ago the police were pursuing Thomas Earls, a burglary suspect. His phone used the T-Mobile network, which sent to the police the data received from mobile phone towers, even without a warrant. It helped to locate the suspect in a motel, where he was seized along with the loot.
Earls accused the police of breaking the law — he believed that every phone user has a right to privacy. In July of this year the New Jersey Supreme Court accepted his argument and decreed that people will not make their location known to the world just because they own a mobile. Such information ought to stay within a private sphere and the police of New Jersey should have obtained a warrant.
However, the verdict relates only to the state of New Jersey. Four out of every 33 police departments examined by journalists from USA Today and local media have easy access to data from mobile phone towers. Twenty-five police departments use StingRay trackers, but in cases of need the device is lent to others.
Americans have accepted the fact that in the name of the war on terror their phone calls are recorded in some distant, gigantic database controlled by the NSA. All the more so because no one is actually doing an up-to-date analysis of the data — as long as it doesn’t arouse suspicion of terrorism.
They also readily accept email monitoring, which is not only on the conscience of the NSA, but also huge Internet providers. Why, Google “looks through” our emails, and — on the basis of their content — it displays specific ads on the screen. Obviously, private letters are not read by humans, but by automatic machines detecting only keywords.
This greatly “dehumanized” surveillance is relatively easy to accept. Yet it makes a difference when you are monitored by a policeman from a local police station that you pass every day on your way to work. Here come the questions: Where is the limit? Is it acceptable to electronically spy on every person who was in the vicinity of a sheriff's car when someone broke one of its windows and stole a gun, just as happened in South Carolina? Or was it acceptable to use a StingRay to follow people who were going to protest against the International Trade Conference? This is what happened in Miami.
The local police often object to revealing if and in what cases they use surveillance methods, as this would make the lives of criminals easier.
“I don't think that these devices should never be used, but at the same time, you should clearly be getting a warrant,” states Alan Butler from the Electronic Privacy Information Center.
Już nie tylko potężny państwowy wywiad elektroniczny, ale nawet lokalna amerykańska policja inwigiluje obywateli USA, stosując metody, o jakich nie śniło się filozofom.
Wyniki śledztwa, które przeprowadził dziennik "USA Today", są w pewnym sensie bardziej szokujące niż wszystko, czego dowiedzieliśmy się dotąd o amerykańskim Wielkim Bracie. Przynajmniej dla samych Amerykanów. Oto okazuje się, że lokalna policja stosuje metody inwigilacji bardzo podobne to tych, które na skalę globalną wykorzystuje NSA, czyli amerykański wywiad elektroniczny. W dodatku ich koszt jest zdumiewająco mały.
Wystarczy zaledwie 400 tys. dol., by kupić urządzenie podsłuchowe o nazwie Stingray. Ma wielkość walizki i podszywa się pod wieże (przekaźniki) sieci komórkowych. Wszystkie telefony w promieniu blisko mili dają się nabrać i przesyłają do tej fałszywej wieży SMS-y i rozmowy telefoniczne swoich właścicieli. Policjanci śledzący podejrzanego lub grupę podejrzanych mogą w czasie rzeczywistym słuchać i czytać wszystko, co przechodzi przez ich komórki. Ze względu na niewielkie rozmiary Stingray można schować w radiowozie policyjnym.
W wielu stanach policjanci mają łatwy dostęp do danych z wież sieci komórkowych i mogą śledzić podejrzanych w sensie dosłownym - tzn. obserwować na żywo, gdzie się znajdują, przemieszczają itd. Nawet wtedy, kiedy nie używają telefonów, a jedynie mają je w kieszeni.
Ktoś może powiedzieć, że to żadna rewelacja, bo każdy może sobie ściągnąć na komórkę aplikacje pokazujące miejsce pobytu dziecka czy ukochanego. Ale osoby te muszą wcześniej wyrazić zgodę i generalnie są tego świadome. Fakt, że możemy być śledzeni bez naszej zgody, a nawet wtedy, kiedy nie używamy komórki, dla wielu będzie zaskakujący.
A też wywoła protesty, tak jak np. zdarzyło się w stanie New Jersey. Sześć lat temu policja ścigała tam niejakiego Thomasa Earlsa podejrzanego o włamania do domów. Od sieci T-Mobile, w której miał komórkę, dostała dane z wież przesyłowych - chociaż nie miała nakazu sądowego. Dzięki temu udało się zlokalizować podejrzanego w motelu, w którym został ujęty wraz z łupem.
Earls oskarżył policję o łamanie prawa - uważał, że każdemu posiadaczowi telefonu komórkowego przysługuje prawo do prywatności. W lipcu tego roku stanowy sąd najwyższy przyznał mu rację. Zawyrokował, że właściciele komórek nie zamierzają - przez sam fakt ich posiadania - ogłaszać światu swojego miejsca pobytu. Pozostaje ono w sferze prywatnej i policja, jeśli chciała je ustalić, powinna była zdobyć sądowy nakaz.
Wyrok dotyczy jednak tylko stanu New Jersey. Co czwarty departament policyjny w 33 stanach, które sprawdzili dziennikarze "USA Today" i lokalnych mediów, ma łatwy dostęp do danych wież transmisyjnych. Urządzenie Stingray posiada 25 departamentów policji, ale w razie potrzeby pożyczane jest innym.
Amerykanie pogodzili się z faktem, że w imię walki z terroryzmem ich połączenia telefoniczne są zapisywane w jakichś odległych, gigantycznych bazach danych zarządzanych przez NSA. Tym bardziej, że nikt tych danych na bieżąco nie ogląda ani nie analizuje - dopóki nie łączą się z podejrzeniem o terroryzm.
Równie łatwo akceptują inwigilację e-maili, którą ma na sumieniu nie tylko NSA, ale i wielcy dostawcy internetu. Wszak Google "przegląda" nasze e-maile i w oparciu o ich treść wyświetla nam takie, a nie inne reklamy. Oczywiście prywatnych listów nie czytają ludzie, tylko automaty wychwytujące słowa kluczowe.
Taka w dużym stopniu "odczłowieczona" inwigilacja jest stosunkowo łatwa do zaakceptowania. Ale co innego, kiedy inwigiluje policjant z lokalnej komendy, koło której codziennie przejeżdża się w drodze do pracy. Pojawia się pytanie: Jaka jest granica? Czy można elektronicznie śledzić wszystkich, którzy byli w okolicy samochodu szeryfa akurat wtedy, gdy ktoś wybił w nim szybę i ukradł pistolet? Jak to zdarzyło się w Karolinie Południowej. Albo czy należało przy pomocy Stingray śledzić ludzi, którzy zamierzali protestować przeciwko międzynarodowej konferencji handlowej? Tak zdarzyło się w Miami.
W wielu przypadkach lokalna policja odmawia ujawnienia, czy i w jakich sprawach używa inwigilacji. Wyjaśnia dziennikarzom, że w ten sposób ułatwiłaby życie przestępcom.
- Nie twierdzę, że nie wolno stosować takich metod, ale zawsze powinni mieć sądowy nakaz - uważa Alan Butler z Electronic Privacy Information Center.
This post appeared on the front page as a direct link to the original article with the above link
.
It wouldn’t have cost Trump anything to show a clear intent to deter in a strategically crucial moment; it wouldn’t even have undermined his efforts in Ukraine.
It wouldn’t have cost Trump anything to show a clear intent to deter in a strategically crucial moment; it wouldn’t even have undermined his efforts in Ukraine.