'Cracks Appear in the Anti-Terror Alliance'

<--

Afganistan i Pakistan się kłócą, Amerykanie tracą cierpliwość. Tymczasem bez zgodnej współpracy nie da się pokonać talibów

Prezydent George Bush podejmie dziś kolacją swoich najważniejszych w Azji sojuszników w wojnie z terrorystami. Choć prezydenci Afganistanu i Pakistanu na każdym kroku podkreślają lojalność wobec Ameryki, ich sąsiedzkie kłótnie przyprawiają polityków w Waszyngtonie o ból głowy i każą wątpić w skuteczność i zwartość tego sojuszu.

Musharraf oskarża w pamiętnikach

Prezydenci Afganistanu Hamid Karzaj i Pakistanu gen. Pervez Musharraf demonstrują przyjazne nastawienie do siebie wyłącznie wtedy, gdy odwiedzają się w swoich stolicach. Ledwie się jednak rozstaną, wracają do oskarżeń i skarg.

Ich zrzędliwość udzieliła się nawet prezydentowi Bushowi, który dotąd przymuszał ich do zgody. W ciągu ostatniego tygodnia prezydenci USA, Pakistanu i Afganistanu wypowiedzieli pod swoim adresem tyle pretensji, że ktoś postronny nigdy nie odgadłby, że są oni sprzymierzeńcami. Bez zgody między nimi nie da się wygrać wojny z talibami w Afganistanie i na afgańsko-pakistańskim pograniczu.

Karzaj i Musharraf zjechali do Ameryki w zeszłym tygodniu na sesję Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Pakistańczyk przyjechał do Nowego Jorku także po to, by promować swoje pamiętniki “Na linii ognia”, które ukazały się w poniedziałek.

Natychmiast po przybyciu do USA Pakistańczyk zarzucił Afgańczykowi, że nie dość wytrwale walczy u siebie z terrorystami. Karzaj odparł, że wojna z talibami i niedobitkami al Kaidy w Afganistanie już dawno zostałaby wygrana, gdyby nie znajdowali oni schronienia w Pakistanie.

Musharraf natychmiast odparował, twierdząc, że “problem tkwi w Afganistanie”, bo Karzaj nie rozumie własnego kraju (gdyż niemal nie rusza się z kabulskiego pałacu). – Gdyby talibowie nie cieszyli się poparciem ludności, nie mogliby tak skutecznie walczyć – powiedział Pakistańczyk.

Rozzłoszczony Karzaj wypomniał sąsiadowi, że to właśnie Pakistan w połowie lat 90. przyczynił się do powstania ruchu talibów i był jednym z trzech krajów, które uznawały ich rządy w Afganistanie. – Próbowaliście wyszkolić jadowitego węża, by kąsał innych. Ale węża nie da się niczego nauczyć. W końcu ukąsi także nauczyciela – powiedział.

Kłótnia o Osamę

W swoich pamiętnikach Musharraf przyznaje, że Pakistan wspierał talibów. Ale czynić to miał po to, by położyć kres bratobójczej wojnie i bezprawiu w Afganistanie, zaprowadzić tam jakikolwiek porządek.

Jego zdaniem odpowiedzialność za powstanie ruchu talibów ponoszą też Amerykanie, którzy w latach 80. popierali wszelkich fanatyków pragnących walczyć z komunistycznym imperium ZSRR. “A kiedy komuniści zostali pokonani, Amerykanie tchórzliwie porzucili Afganistan, zostawiając go samemu sobie” – pisze Musharraf.

Tradycyjnie już obaj przerzucali się oskarżeniami o to, gdzie ukrywają się Osama ben Laden i przywódca talibów mułła Omar. Musharraf twierdził, że Osama przebywa we wschodnioafgańskiej prowincji Kunar, a Omar w Kandaharze, pod nosem Amerykanów. Karzaj przysięgał, że mułła mieszka bezpiecznie w pakistańskiej Kwetcie, a Osama wędruje po afgańsko-pakistańskim pograniczu. Oczywiście po pakistańskiej stronie.

Kruche jest to przymierze

Kontrowersje wywołał wywiad, jakiego Musharraf udzielił telewizji CBS. Powiedział w nim, że po 11 września 2001 r. Amerykanie zagrozili nalotami dywanowymi na Pakistan, jeśli nie przystąpi on do wspólnej wojny z talibami i terrorystami. “Wrócicie do epoki kamiennej” – miał grozić ówczesny zastępca sekretarza stanu USA Richard Armitage.

Armitage przyznał tylko, że z ówczesnym szefem wywiadu pakistańskiego rozmawiał dość obcesowo, ale przekazał mu jedynie słynne przesłanie prezydenta Busha: jesteście z nami albo przeciwko nam.

W pamiętnikach Musharraf zarzucił też USA uprzedzenie do świata islamu, i że najeżdżając na Irak, uczyniły świat bardziej niebezpiecznym. W sprawie irackiej Karzaj wyjątkowo się z nim zgodził, dorzucając, że gdyby Amerykanie, “zamiast wydawać 300 mld dol. na wojnę w Iraku, przeznaczyli je na odbudowę Afganistanu, kraj produkowałby dziś nie narkotyki, lecz najsłodsze w świecie winogrona”.

Do uspokojenia nastrojów nie przyczynił się prezydent USA, który powiedział w telewizji, że gdyby miał pewność, iż Osama ben Laden ukrywa się w Pakistanie, kazałby swoim żołnierzom łapać go tam, nie pytając nawet Pakistańczyków o zgodę. – Nigdy byśmy na to nie pozwolili – oburzył się Musharraf.

– Te wszystkie słowa świadczą tylko, jak kruche jest antyterrorystyczne przymierze USA, Pakistanu i Afganistanu – powiedział “Gazecie” znawca pakistańskiej polityki, emerytowany generał Talat Massud.

About this publication