The Democratic and Republican leaders finally came to an agreement. In any other scenario, both parties would have gotten the blame.
The recent happenings in the United States can only partially be attributed to the economic crisis. The American economy is in passable shape, and the consequences of a suspension of interest payments or temporary cash shortages in the federal coffers would be less serious than the media describe.
An F for Obama
What we saw unfold over the past month was a fascinating strategic game, one with many players and without a zero-sum rule. The victory of one side would not necessarily translate to defeat for the other. The biggest losers of all might actually be the players who remained on the sidelines.
The prize of the game wasn’t as much as raising the debt ceiling as it was setting the stage for the 2012 elections. The main player in this game was the one who has the most to lose from the elections, Barack Obama.
Even Obama’s most ardent supporters have become disillusioned during his term. Promising “hope," Obama has largely continued the policies of his predecessor, and the differences, when existent, were only cosmetic. The United States might have “retreated” from Iraq, but it left 50,000 troops in the country. Obama has only declared an intention to leave Afghanistan, a move unpopular among the military leadership. He has not moved on immigration reform, which was a big motivational factor for Latino voters. The raising of the debt ceiling was a test of leadership for Obama and one that he has failed.
Most observers noted that in the deciding week leading up to the vote, Obama gave the same speech twice and between those speeches, he disappeared for four full days. Americans do not expect their president to rule their lives, but they expect him be a leader who provides direction, soothing the citizens and inspiring the uninterested.
Obama has done none of these things, even though the situation was foreseeable. Bush had the right to be surprised by the attacks on 9/11 and in a way, by Hurricane Katrina. Obama has no excuse.
The Game of Poker
The leaders of both chambers of Congress had decidedly less to lose, seeing that they are a far cry from the statesmen of old. If they do something, it won’t be for free. They want money for their campaigns, federal investments in their districts and maybe a cushy executive job. This has been exemplified by the show “The West Wing," known by Polish viewers as “Presidential Poker."
The leaders of Congress did not come to an understanding because they suddenly put the interests of the nation in front of their own. They reached an agreement because public opinion data clearly showed that both sides would be blamed for the impasse. This was not a beneficial situation for either party.
If Obama was certain that Republicans would be blamed for any resulting crisis, rather than compromise, he would have stuck with the Congressional Democrats. If the Republican leadership in the House had certainty that any public rage would land on the shoulders of the president, nothing would have convinced them to compromise, an option that was heavily criticized by the tea party wing of the GOP.
Further proof that both parties were afraid of the fallout for their respective parties is the fact that the next projected debt ceiling raise has been moved to after the 2012 elections. The only sure thing in the agreement between the president and Congress is the agreement that the next votes about budget cuts have been tentatively scheduled for the week before Thanksgiving 2012. The elections are scheduled before the votes take place.
The Expensive Umbrella
In the meantime, the first phase of the agreement will come to fruition, whereby Congress will try to establish areas for budget cuts. If these cuts aren’t found, painful cuts will be enacted automatically. These cuts will hurt both sides. Medicare will serve as a reminder for the Democrats, while cuts to the Pentagon budget will serve as a stick for the Republicans. The first area is important for Americans, while the other has implications for Poland and for Europe as well.
On July 5, I wrote an article stating that European countries can afford entitlements only because of the unequal defense burden shared by those countries with America. This situation might soon change. It is inconceivable that Washington, faced with the prospect of cutting $2.5 trillion in spending, will be willing to bear the costs of keeping the military umbrella extended over Europe.
Despite the panicked reporting from last week, the American financial crisis never had any direct effect on European markets. However, the spirit and letter of the agreement that was reached have forced the countries of Europe to make a choice. Either they can drastically increase defense spending or they can regard themselves as defenseless. This is a choice that Poland, too, must soon make.
Przywódcy demokratów i republikanów musieli się porozumieć. W innym wypadku wyborcy winą obarczyliby na równi obie strony sporu, to zaś nie leżało w niczyim interesie – pisze amerykanista
Ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych w niewielkiej tylko mierze można uważać za przejaw kryzysu finansowego. Gospodarka państwa jest w zupełnie dobrej formie, a konsekwencje ewentualnego zawieszenia wypłaty oprocentowania czy przejściowych braków w kasie federalnej byłyby znacznie mniejsze, niż wynikałoby to z opisów w mediach.
Obama nie zdał egzaminu
Mieliśmy natomiast do czynienia, i nadal mamy, z fascynującą grą strategiczną z udziałem wielu uczestników, i to grą nie o sumie zerowej – czyli porażka jednych jej uczestników nie musi się przełożyć na zwycięstwo innych. Co więcej, prawdziwymi przegranymi mogą okazać się ci, którzy w ogóle nie brali udziału w grze.
Jej stawką w niewielkiej tylko mierze było samo podniesienie poziomu dopuszczalnego zadłużenia, przede wszystkim chodziło zaś o kampanię wyborczą 2012 r. Głównym uczestnikiem wydarzeń, a zarazem osobą żywotnie zainteresowaną ich wpływem na wyborców, był oczywiście prezydent Obama.
Nawet jego gorący zwolennicy nie mogli dotąd powstrzymać się przed rozczarowaniem. Obiecując "zmianę", Obama w ogromnej mierze kontynuował politykę swego poprzednika, a różnice miały charakter pozorny. Stany Zjednoczone "wyszły" z Iraku, zatrzymując tam 50 tys. żołnierzy, jedynie zapowiedziały wycofywanie się z Afganistanu, czemu zresztą sprzeciwiają się dowódcy wojskowi, i nie przystąpiły nawet do uchwalania nowej ustawy imigracyjnej, której zapowiedź przysporzyła Obamie głosów decydujących o jego zwycięstwie w 2008 r. Spór o dopuszczalny limit zadłużenia miał być dla prezydenta testem przywództwa – i nikt chyba nie wątpi, że Obama nie zdał tego egzaminu.
Wszyscy komentatorzy odnotowali, że w ostatnim, decydującym tygodniu prezydent wygłosił to samo praktycznie przemówienie dwa razy, a pomiędzy tymi wystąpieniami znikł na cztery dni. A przecież Amerykanie nie oczekują od prezydenta, by rządził krajem, a już na pewno nie w kwestiach polityki wewnętrznej. Oczekują natomiast, by był ich symbolicznym, a gdy potrzeba, to i realnym, przywódcą, nadającym kierunek wydarzeniom, uspokajającym zdenerwowanych, ukierunkowującym niezdecydowanych.
Żadnej z tych funkcji Obama nie spełnił, choć sytuacja była znana od wielu tygodni. Bush miał prawo być zaskoczony atakiem 11 września, w pewnej mierze także katastrofą w Nowym Orleanie – ale prezydent nie ma nic na swoje usprawiedliwienie.
Gra w pokera
Zdecydowanie mniej do stracenia mieli przywódcy obu izb Kongresu, którym daleko do wymiaru wielkich parlamentarzystów z dawnych lat. Zachowali się, jak wszyscy po nich oczekiwali i bez trudu głoszą teraz swoje zwycięstwo. Mogą to robić, choć prawdziwa próba jest dopiero przed nimi. W Stanach Zjednoczonych nie ma bowiem pojęcia dyscypliny partyjnej. Poszczególni kongresmani i senatorowie dostali się do legislatywy dzięki własnemu wysiłkowi, a nie wskutek jakichkolwiek list partyjnych, i są wyczuleni na oczekiwania swoich wyborców, a nie na preferencje przywódców partii, pod której nazwą formalnie występują.
Teraz oczekuje się po nich, że zaakceptują porozumienie, które niekoniecznie przecież leży w ich interesie. Jeśli to zrobią, to nie za darmo. Dostaną dofinansowanie swoich kampanii wyborczych, obietnicę inwestycji rządowych w swym okręgu wyborczym, może ciekawą posadę rządową. Jak to wygląda, bardzo ciekawie ukazał serial "The West Wing", emitowany kiedyś i w polskiej telewizji jako "Prezydencki poker".
Przywódcy Kongresu i prezydent porozumieli się nie dlatego, że nagle przedłożyli interes wierzycieli nad własną przyszłość polityczną. Porozumieli się, gdyż badania opinii wyraźnie wskazywały, że wyborcy winą obarczyliby na równi wszystkie strony sporu, to zaś nie leży w interesie żadnego dojrzałego gracza politycznego.
Gdyby Obama miał pewność, że Amerykanie obwinią przede wszystkim republikanów, nadal by ich krytykował, zamiast zawierać pakt, którym nie są zachwyceni parlamentarzyści jego własnej partii. Gdyby przywódcy Partii Republikańskiej w Izbie Reprezentantów mieli pewność, że wyborcy zwrócą się przeciw lokatorowi Białego Domu, nic nie skłoniłoby ich do ugody, którą krytykują bardzo groźni dla establishmentu tej partii przedstawiciele wewnętrznej opozycji, czyli populistycznego ruchu "herbatkowego".
Że tak właśnie rzecz się miała i że wszyscy bali się rozdrażnienia wyborców, najlepiej świadczy fakt, iż uzgodnione porozumienie odsunie kolejną podobną konfrontację poza wybory na jesieni 2012 r. Jedynym niemal konkretem w ramowej ugodzie zawartej między prezydentem a przywódcami Kongresu jest przecież stwierdzenie, że Kongres zagłosuje nad szczegółami cięć budżetowych przed Świętem Dziękczynienia 2012 r. – czyli przed czwartym czwartkiem listopada. Natomiast wybory odbędą się w pierwszy wtorek tegoż miesiąca...
Kosztowny parasol
Oczywiście w międzyczasie, czyli do końca 2011 r., rozpocznie się pierwszy etap reformy, czyli uzgodnienie obszarów szybkich cięć budżetowych; gdyby do tego nie doszło, odpowiednie redukcje zostaną wprowadzone automatycznie. W obu wariantach dotkną one z pewnością najbardziej kosztownych kwestii: programu ochrony zdrowia dla emerytów, czyli Medicare, oraz budżetu Pentagonu. Pierwsza z tych kwestii jest niezwykle istotna dla Amerykanów, ale tylko dla nich, druga natomiast będzie zapewne miała przełożenie i na Europę, czyli także na Polskę.
Nie tak dawno, 5 lipca tego roku, pisałem w "Rzeczpospolitej", że ponoszenie kosztów obrony Europy przez podatnika amerykańskiego pozwala rządom państw naszego kontynentu rozwijać bogate programy opieki społecznej, ale sytuacja ta może wkrótce ulec zmianie. Ten moment właśnie nadszedł. Jest wręcz niemożliwe, by stojąc przed koniecznością zmniejszenia wydatków łącznie o 2,5 biliona dolarów w ciągu dziesięciu lat, Waszyngton nadal ponosił koszty trzymania parasola obronnego nad Europą.
Wbrew panikarskim komentarzom z ostatniego tygodnia, tzw. amerykański kryzys finansowy nigdy bezpośrednio nie zagrażał gospodarce ani rynkom Europy. Ale duch i litera zawartego właśnie porozumienia sprawią, że wszystkie państwa europejskie staną przed wyborem: albo drastycznie zwiększyć wydatki na obronność, albo uznać się za bezbronnych. Ta decyzja czeka także Polskę.
This post appeared on the front page as a direct link to the original article with the above link
.
It is doubtful that the Trump administration faces a greater danger than that of dealing with the Jeffrey Epstein files, because this is a danger that grew from within.