America Heals Our Complexes

 .
Posted on August 1, 2011.

<--

Polscy politycy i publicyści często powtarzają – w innych krajach byłoby to nie do pomyślenia. Sugerują w ten sposób, że nasze standardy, dotyczące sfery publicznej są marniejsze niż gdzie indziej. Trwająca od miesięcy awantura o pułap długu w Stanach Zjednoczonych powinna nas z tych kompleksów wyleczyć.

W Stanach Zjednoczonych, inaczej niż w Polsce i w większości krajów europejskich, Kongres osobno uchwala budżet i osobno ustala wysokość dopuszczalnego długu państwa. W czasach, gdy budżety były zrównoważone, a zaciąganie długu przez państwo stanowiło nadzwyczajne wydarzenie, amerykańskie procedury budżetowe miały sens.

Ale dziś są dziwactwem, utrudniającym życie każdemu prezydentowi. Zwłaszcza jeśli nie ma on poparcia obu izb Kongresu. Bo opozycyjni kongresmani mają podwójną okazję do blokowania prac administracji rządowej – raz przy uchwalaniu budżetu, drugi raz przy określaniu wysokości dopuszczalnego zadłużenia.

W Polsce, gdy opozycja w jałowy sposób blokuje prace rządu, tylko po to by utrudnić mu życie, nie proponując sensownych rozwiązań, zaraz podnoszą się głosy, że tak nie można, że to “granie interesem państwa”, że taka postawa kompromituje Polskę w oczach zagranicy i zagranicznych inwestorów.

Ameryka kompleksów nie ma, więc kongresmani obu partii przeciągają linę, nie przejmując się interesem państwa. Republikanie, będący w opozycji do prezydenta Baracka Obamy, nie godzą się na podniesienie limitu zadłużenia, o ile Demokraci nie spełnią ich warunków. Ich najdalej idącym postulatem jest wpisanie do Konstytucji zakazu uchwalania budżetu niezrównoważonego.

Na pozór sensownie, ale w latach 90., gdy Republikanie mieli w obu izbach większość, zasadę tę uchwalili. Nie weszła w życie, gdyż przeciwny jej był prezydent Clinton. Ale to demokratyczny prezydent zrównoważył finanse i obniżył dług publiczny, a jego republikański następca doprowadził do ponownej eksplozji długu.

Od 2001 r. wzrósł on z 5,8 bln dolarów do obecnego poziomu 14,2 bln dolarów.

Niemal wszyscy parlamentarzyści – a już zwłaszcza amerykańscy Republikanie – twierdzą, że skrupulatnie dbają o pieniądze podatników. Ale w ostatnich dziesięciu latach głosowali za większością ustaw, których konsekwencją jest obecny dług. Cięcia podatków w latach 2001-03, za rządów Busha, dały w ciągu dekady 1,7 bln dolarów długu.

Wydłużenie tych przepisów o kolejne 2 lata przez Baracka Obamę kosztowało 860 mld dolarów. Wojna w Iraku spowodowała wzrost wydatków o 806 mld USD, a w Afganistanie – o 444 mld.

Wprowadzone w roku 2003 przepisy, dotyczące refundacji leków przez system Medicare (zajmuje się opieką medyczną nad osobami starszymi) kosztowały 369 mld, a ratowanie banków w 2008 r. 700 mld.

Demokraci również mają na sumieniu rozdymanie wydatków – sami głosowali za większością ustaw, będących przyczyną obecnej sytuacji budżetowej Ameryki, a wielu z nich niechętnie godzi się na jakikolwiek kompromis z Republikanami, bardziej martwiąc się o własne interesy wyborcze niż o stan państwa. W efekcie Stany Zjednoczone – wciąż najpotężniejsza gospodarka na świecie i jedyne dziś supermocarstwo, pogrąża się w absurdalnych politycznych przepychankach.

Skutkiem tego przeciągania liny jest groźba obniżenia ratingów, osłabienie dolara, nerwowość inwestorów. Administracja prezydenta, zamiast zająć się poważnymi sprawami lub chociaż pojechać na urlop i odpocząć, od tygodni pochłonięta jest wypracowaniem kompromisu z Republikanami i wymyślaniem sposobów na obejście przepisów o pułapie długu.

W Polsce byłoby to nie do pomyślenia. Nasz proces uchwalania budżetu jest znacznie prostszy niż w USA, a przez to mniej upolityczniony. Rząd jest gospodarzem projektu budżetu, a opozycja może go przyjąć lub odrzucić. Nie może natomiast go psuć. Posłowie w polskim sejmie nie mogą przedstawiać własnych propozycji wydatków budżetowych, a limit zadłużenia jest częścią ustawy budżetowej i uchwalany jest wraz z nią.

Gdyby u nas opozycja blokowała prace rządu, sam bym na pierwszej stronie pisał komentarze, że nie można grać interesem państwa, że patrzy na nas zagranica, że gdzie indziej byłoby to nie do pomyślenia. Oczywiście bym przesadzał. Nie takie rzeczy są do pomyślenia na świecie.

About this publication