An American Examination of Conscience about Saddam Hussein

Edited by Anita Dixon

<--

Ameryka z trudem rozlicza się z ataku na Saddama

Dziesiąta rocznica inwazji na Irak stała się w USA okazją do ponurych podsumowań. Tylko media, które bezwzględnie popierały ekipę George’a W. Busha, jakoś słabo biją się w piersi

W świeżutkim sondażu Gallupa 53 proc. ankietowanych Amerykanów twierdzi, że wojna rozpoczęta 19 marca 2003 r. była błędem, a 42 proc. – że była słuszna.

Odsetek obrońców inwazji jest zdumiewająco wysoki, jeśli brać pod uwagę jej miażdżący bilans (tylko amerykański!): 4,5 tys. zabitych żołnierzy, dziesiątki tysięcy rannych lub z problemami psychicznymi, bezpowrotnie pogrzebane na irackiej pustyni 800 mld dol.

W zamian za to wszystko Ameryka nie zyskała prawie nic (chyba jedynie tyle, że wystraszony libijski dyktator Muammar Kaddafi zgodził się oddać wykradzione materiały rozszczepialne). Za to niemało straciła – skompromitowała się (bo iracka broń masowego rażenia, rzekomo zagrażająca światu, nie istniała) i wzmocniła swojego największego wroga w regionie, czyli szyicki Iran (dla którego sunnita Saddam Husajn był przeciwwagą).

Owe 42 proc. zatwardziałych zwolenników wojny jest dowodem, że jeśli ludzie się już do czegoś mocno przekonają, to niezwykle trudno zmieniają zdanie. Wyssana z palca, żerująca na emocjach propaganda uprawiana przez ekipę George’a W. Busha – że Saddam miał coś wspólnego z zamachami 11 września 2001 r. na Nowy Jork i Waszyngton – działa nawet po dziesięciu latach.

Oczywiście to niejedyna przyczyna – niektórym Amerykanom zapewne trudno pogodzić się z tym, że takie ogromne ofiary były całkowicie absurdalne, więc wolą żyć w iluzji.

Dużą część winy za taki stan świadomości Amerykanów ponoszą też media, które w przededniu wojny niemal całkowicie zatraciły zdolność niezależnego myślenia. Przypomina o tym w “New York Timesie” ekonomista Paul Krugman: “Mamy wielką rocznicę – Irak. Dlaczego media poświęcają jej tak mało uwagi? Cóż, nietrudno się domyślić: wielu ludzi zachowywało się źle w przededniu wojny, a w mediach szczególnie wielu, choć nie wszyscy. Dzisiaj trudno już wyobrazić sobie atmosferę tamtych czasów, ale wtedy Wszyscy Poważni Ludzie byli za wojną. Sprzeciwiać się wojnie, a tym bardziej sugerować, że ekipa Busha zwodzi naród, mogło oznaczać koniec kariery. Wielu ludzi mediów wtedy zawiodło”.

Krugman nie zawiódł, był przeciw. Dlatego dziś jako pierwszy tak ochoczo zgłasza się do tablicy. Podobnie jak senator Barack Obama, który cztery miesiące przed inwazją mówił tak: “Nie jestem przeciwnikiem wojny jako takiej. Ale jestem przeciwnikiem głupiej wojny. Jestem przeciwnikiem pospiesznej wojny. Nie mam złudzeń co do Saddama Husajna. To okrutny człowiek, rzeźnik własnego narodu. Ale wiem też, że Saddam nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla USA ani dla sąsiadów Iraku…”.

Niestety, Obama i Krugman to były wyjątki. Nawet liberalny “New York Times” dał się porwać wojennemu zapałowi, za co później – kiedy już Irak zamienił się w koszmar – musiał przepraszać czytelników. “Żałujemy, że nie byliśmy bardziej asertywni w sprawdzaniu twierdzeń administracji Busha” – napisała redakcja w maju 2004 r.

Kiedy znany dziennikarz “Washington Post” Tom Ricks napisał pod koniec 2002 r. artykuł pod tytułem “Wątpliwości”, w którym cytował ekspertów podważających sens nieuchronnej inwazji, został przez własną redakcję zignorowany. Szefowie powiedzieli mu, że za bardzo opiera się na emerytowanych (czyli niezależnych) wojskowych. Wtedy wszyscy w mediach polegali na opinii wojskowych i urzędników administracji Busha.

Lewicowa telewizja MSNBC miesiąc przed inwazją zwolniła Paula Donahue, jednego z najpopularniejszych swoich dziennikarzy, który ostro krytykował wojenne przygotowania Busha. Zamiast jego programu zaczęła nadawać program pod tytułem “Irak. Wsteczne odliczanie”.

Jednak dopiero kiedy przypomnieć sobie to, co działo się w mediach prawicowych, to włosy stają na głowie. I tym dziwniejsze jest, że rzekomo “rozsądni” dziennikarze “New York Timesa” czy “Washington Post” ulegli powszechnej histerii.

Publicystka Ann Coulter, do dzisiaj jedna z gwiazd konserwatystów, mówiła: – To nie czas na zastanawianie się, kto konkretnie był zaangażowany w konkretne zamachy terrorystyczne. Winni są wszyscy, którzy uśmiechali się, widząc, jak umierają amerykańscy patrioci. Nie potrzebujemy żadnych dokładnych dochodzeń. Nie potrzebujemy żadnej międzynarodowej koalicji. Nasz kraj został zaatakowany przez fanatyczną, morderczą sektę. Musimy dokonać inwazji na te kraje, zabić ich przywódców, a pozostałych nawrócić na chrześcijaństwo. W czasie wojny przeprowadzaliśmy dywanowe bombardowania niemieckich miast. Zabijaliśmy cywilów. Trudno, taka jest wojna.

W uważanym za umiarkowany „National Review” można było np. przeczytać takie artykuły Jonaha Goldberga: „Musimy zaatakować Irak, bo musimy jakiś kraj zaatakować w tamtym regionie. (…) Jestem gorącym zwolennikiem doktryny mojego redakcyjnego kolegi Michaela Ledeena, który mówi tak: »Mniej więcej co dziesięć lat Stany Zjednoczone powinny wybierać sobie jakiś obrzydliwy mały kraj i porządnie cisnąć nim o ścianę – żeby wszyscy na świecie wiedzieli, że nie żartujemy «”.

Po dziesięciu latach ten sam Jonah Goldberg pozwolił sobie, podobnie jak Krugman, skrytykować całe środowisko ludzi mediów: “Iracka wojna słusznie wywołała refleksję wśród dziennikarzy, którzy zbytnio zaufali argumentom ekipy Busha”.

About this publication