Ameryka karmi rekiny finansjery
Jak to możliwe, że pięć największych i najbogatszych banków USA nic nie zarabia, tylko jest utrzymywana przez wszystkich Amerykanów?
Takie prowokacyjne pytanie postawił niedawno portal Bloomberg, jedno z najbardziej cenionych w USA źródeł wiedzy o finansach. Jeśli przyjrzeć się jedynie suchym wynikom banków, pytanie wydaje się zupełnie niezrozumiałe.
Wielkie amerykańskie banki szybko otrząsnęły się z kryzysu sprzed pięciu lat i znowu generują wielomiliardowe zyski. Wprawdzie potrzebowały gigantycznej pomocy państwa – najpierw prezydent George W. Bush, a potem Barack Obama awaryjnie pożyczyli bankom prawie bilion dolarów, ale pieniądze te zostały już zwrócone. Dużo szybciej niż ktokolwiek się kiedyś, w najczarniejszych dniach kryzysu, spodziewał.
Oczywiście prędki zwrot państwowych dotacji nie jest wystarczającym pocieszeniem dla milionów Amerykanów, którzy w kryzysie potracili domy, bo nie mieli pieniędzy na spłacanie rat kredytów hipotecznych. Im akurat – w odróżnieniu od wielkich banków – nikt nie pożyczył. M.in. dlatego amerykańska lewica od lat pomstuje na system, w którym wielkie instytucje finansowe są “za duże, żeby upaść”, a cenę za anomalie systemu płacą “zwykli ludzie”. Takie narzekania nie ustają, choć przecież wszyscy zdają sobie sprawę, że gdyby jesienią 2008 r. wielkie banki nie zostały uratowane za pieniądze podatników, katastrofa mogłaby być znacznie większa, niż była.
Redakcja portalu Bloomberg wychodzi poza te rytualne, dobrze znane utyskiwania lewicy, ponieważ twierdzi, że wszyscy Amerykanie nawet teraz – na początku roku 2013 – de facto utrzymują największe banki. Reguła “za duże, żeby upaść”, choć niepisana i niewidzialna, dalej obowiązuje.
Wielki prezent dla wielkiej piątki
Jak powszechnie wiadomo, każdy bank potrzebuje pieniędzy, żeby – obracając nimi – generować zyski. Wielkie amerykańskie banki mają znacznie ułatwiony dostęp do pieniędzy, bo wszyscy chętnie i bez obaw im pożyczają. Zakładają bowiem, że pożyczka jest bezpieczna – w zasadzie jest gwarantowana przez rząd USA na mocy reguły “za duże, żeby upaść”.
Dwaj ekonomiści – Kenichi Ueda z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Beatrice Weder z University of Mainz – przeanalizowali, jak to ułatwienie w zdobywaniu pożyczek przekłada się na konkretne liczby. Doszli do konkluzji, że wielkie banki dostają kredyty z oprocentowaniem o 0,8 pkt proc. mniejszym niż inne instytucje finansowe.
Tak się składa, że pięć największych amerykańskich banków – JP Morgan Chase, Bank of America, Citigroup, Wells Fargo i Goldman Sachs – generuje średnio roczny zysk rzędu 0,8 proc. swoich aktywów (tak było w ostatniej dekadzie). A zatem, jeśli odjąć przewagę, jaką dostają na starcie, otrzymujemy szokujący wynik: wielka piątka sama z siebie nie zarabia nic! Dokładnie zero.
W przeliczeniu na liczby bezwzględne jej łączny zysk wynosi średnio 64 mld dol. rocznie. I tyle samo “dostaje” co roku w prezencie od wszystkich Amerykanów – naturalnie nie w postaci żywych pieniędzy, tylko w postaci nieformalnych gwarancji, które zapewniają jej przewagę w rywalizacji z innymi instytucjami finansowymi.
Pokroić rekiny czy dalej je dokarmiać?
Wiadomość o tym, że rekiny finansjery z Wall Street są de facto utrzymywane przez całe amerykańskie społeczeństwo, jest wstrząsająca, ale problem polega na tym, że nie bardzo wiadomo, co z nią zrobić. Pozostaje jedynie ponura refleksja, że taka jest natura kapitalizmu, albo rozwiązania desperackie i pod publiczkę.
Kilka dni temu Senat USA przyjął symboliczną, niewiążącą uchwałę wzywającą do “zaprzestania niebezpośrednich dotacji dla banków gigantów, które mają aktywa ponad 500 mld dol.”. W takiej definicji “giganta” mieści się jeszcze, oprócz wymienionej wcześniej wielkiej piątki, bank Morgan Stanley. Za uchwałą głosowało 99 senatorów, nikt nie był przeciw.
Podczas niedawnego przesłuchania w senacie Ben Bernanke, szef rezerwy federalnej (czyli amerykańskiego banku centralnego), wyjaśniał, że bardzo trudno ocenić skalę “ukrytych” dotacji dla wielkich banków. – Nie wiadomo, na ile analiza Uedy i Weder jest dokładna – mówił. – Ale zgadzam się, że problem z bankami “zbyt dużymi, żeby upaść” jest bardzo poważny i wcale nie uważamy, że został rozwiązany…
Reguła “za duży, żeby upaść” nie jest nowością ostatniego kryzysu. Po raz pierwszy została zastosowana w 1984 r. przez prezydenta Ronalda Reagana, który uratował bank Continental Illinois, wtedy siódmy co do wielkości w Ameryce.
Co trzeba zrobić, żeby przestała działać? Po lewej stronie pojawiają się zupełnie nierealne głosy, żeby przymusowo podzielić gigantyczne banki na mniejsze. Tym bardziej że coraz bardziej monopolizują rynek. 12 największych banków, z aktywami 250 mld dol. lub więcej, ma 69 proc. aktywów wszystkich amerykańskich banków.
Minimalna płaca coraz bardziej minimalna
Ukryte dotacje, jakich społeczeństwo udziela gigantom z Wall Street, są jeszcze bardziej irytujące, jeśli wziąć pod uwagę, że przeciętni Amerykanie są coraz bardziej wykorzystywani przez pracodawców.
Podczas tegorocznego orędzia o stanie państwa prezydent Obama postulował, żeby zwiększyć płacę minimalną z 7 dol. i 25 centów do 9 dol. Szanse, że to się stanie, są niewielkie, ale nawet gdyby, byłoby to niewielkie pocieszenie.
Jeśli spojrzeć na zależność między płacą minimalną a wydajnością amerykańskich pracowników, okaże się, co następuje: przez 20 lat po II wojnie światowej, w “złotych latach” Ameryki płaca minimalna rosła równo z wydajnością. Na wykresie obie linie idą razem. Ale przez ostatnie 45 lat obie się mocno rozjechały. Pracownicy byli coraz wydajniejsi, ale płaca minimalna nie rosła. Gdyby rosła razem z wydajnością od 1968 r., powinna dziś wynosić 16 dol.!
Oczywiście na to też – jak się wydaje – nie można wiele poradzić. Gdyby zwiększyć płacę minimalną, firmy już zupełnie wyniosłyby się poza USA, żeby wykorzystywać cudzoziemców, a nie Amerykanów. Pozostaje kolejna ponura refleksja, że kapitalizm jest bardzo złym systemem, ale lepszego jeszcze nie wymyślono.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.