Inviolability

<--

Nietykalność

Zamach w Bostonie pokazuje, że pomimo dwunastu lat „wojny z terroryzmem” i poświęcenia demokratycznych wartości nie udało się stworzyć bezpiecznej rzeczywistości.

W latach 90. Amerykanie mieli poczucie nietykalności. Zniknęło zagrożenie ze strony ZSRR i jeśli ktoś miał się bać, to wyłącznie wrogowie Ameryki. Zazwyczaj przyjmuje się, że ta epoka skończyła się 11 września 2001 roku. Po zamachu w Bostonie nasuwa się jednak pytanie, czy wyobrażenie o nietykalności naprawdę opuściło Amerykanów.

Zaraz po zamachach na WTC zaczęła się „wojna z terroryzmem”. Zmobilizowano ogromne środki finansowe, techniczne i symboliczne, żeby rozprawić się z terrorystami i sprzyjającymi im państwami. Wszystko po to, aby wróciło poczucie bezpieczeństwa. Żeby zrealizować ten cel rozpętano dwie wojny, w których zginęło setki tysięcy ludzi. Wprowadzono daleko idące ograniczenia wolności w USA i zwiększono możliwości działania służb bezpieczeństwa.

|| W trakcie „wojny z terroryzmem” systematycznie przesuwano granicę tego, co uchodzi za dopuszczalną praktykę w liberalnej demokracji. ||

Padały kolejne tabu: więzienie ludzi bez sądu i bez zarzutów, tortury, zabijanie osób uznanych za terrorystów przy użyciu dronów. W 2011 przekroczona została ostatnia granica. USA, kierując rakietę w jeepa, którym jechał Anwar al-Awlaki, zdecydowały się zabić własnego obywatela bez zapewnienia mu uczciwego procesu.

Po dwunastu latach „wojny z terroryzmem” mówienie o zachodnich liberalnych demokracjach jako systemach wcielających w życie prawa człowieka jest już tylko pustym sloganem. Miejsce dawnej – zawsze przecież ograniczonej – polityki wartości zajęła polityka samozachowania, która staje się coraz bardziej nieludzka, pomimo, a może właśnie ze względu na jej wzrastającą sterylność, polegającą na „chirurgicznych uderzeniach” i minimalizowaniu strat.

Zamach w Bostonie bywa odczytywany jako sukces amerykańskiej strategii radzenia sobie z terroryzmem. Jego skala jest przecież nieporównywalna z zamachem sprzed dekady. Liczba ofiar śmiertelnych jest tysiąc razy mniejsza. Znaczenie zamachu bostońskiego jest jednak odwrotnie proporcjonalne do jego skali i to w zasadzie niezależnie od tego, czy zamachu dokonał „wróg” wewnętrzny czy zewnętrzny. Pokazuje bowiem, że nie udało się stworzyć bezpiecznej rzeczywistości nawet kosztem poświęcenia centralnych wartości demokracji.

Patrząc na sposób relacjonowania zamachu, trudno jednak wyobrazić sobie zmianę w polityce bezpieczeństwa. Wybuch, w którym giną i zostają poważnie ranne osoby z zamożnego pierwszego świata, jest opisywany w zachodnich mediach obficie i z przejęciem. Ofiary z Bostonu to „nasi”, którzy mieli prawo żyć i świętować. Wiemy, jak wyglądał mały Martin i że na mecie maratonu chciał przytulić tatę. Na podobne traktowanie nie mogą liczyć zabici i ranni z Iraku czy Afganistanu. Ich twarzy, imion i historii życia nie poznajemy. Są dla nas ludźmi, którzy zginęli, bo w takich żyją okolicznościach.

|| Póki śmierć innych traktować będziemy jako okoliczności towarzyszące uzasadnionym działaniom zmierzającym do zapewnienia nam nietykalności, nie ma co liczyć ani na zmianę w polityce bezpieczeństwa, ani na nietykalność. ||

About this publication