DYMEK: SOCJALISTKA ZE STANU WASZYNGTON
Sawant, pierwsza od dziesięcioleci demokratycznie wybrana socjalistka w stanie Waszyngton, wygrała dzięki etykiecie, której krajowa polityka chce za wszelką cenę uniknąć.
„Ludzie w tym kraju są wściekli i zmęczeni status quo,pogłębiającymi się nierównościami i dysfunkcjonalnymi partiami głównego nurtu”. – mówi w wywiadzie z Amy Goodman Kshama Sawant. To zdanie mogłoby paść w każdej z trwających dziś kampanii wyborczych w krajach Zachodu. Iwan Krastew pisze w Demokracji nieufnych, że w sytuacji rosnącego niezadowolenia z uzależnionej od rynków finansowych polityki partie protestu wydają się naturalnym wyborem. A ich populistyczna retoryka jest typowa dla postkryzysowej rzeczywistości. Ale o Sawant, pierwszej od dziesięcioleci demokratycznie wybranejsocjalistce w stanie Waszyngton, można powiedzieć coś dokładnie odwrotnego. To polityczka, która poszła wbrew wszystkim regułom amerykańskiej machiny wyborczej.
Sawant jest 41-letnią nauczycielką ekonomii w publicznym college’u w Seattle. Mówi po angielsku z twardym akcentem, jest imigrantką z Indii. Jak to w Seattle, kiedyś marzyła się jej kariera w przemyśle technologicznym. Może w jednym z setek start-upów, które w Seattle co pięć minut ktoś zakłada przy kawie ze Starbucksa, który pochodzi właśnie stamtąd. Jednak ostatecznie wbrew wcześniejszym planom Sawant zaczęła studiować ekonomię. Pisma Marksa – klasycznych marksowskich definicji Sawant trzyma się do dziś – i możliwość obserwowania narodzin ruchu alterglobalistycznego zmieniły ją w aktywistkę. Po 18 latach w Ameryce wystartowała w pierwszej kampanii, w ubiegłym roku w kolejnej, do rady miasta. I wygrała.
Wyjątkowość kampanii Sawant polegała na zupełnym odcięciu się od korporacyjnych funduszy, które – wyścig Obama – Romney był apogeum tej tendencji – są podstawą prawie każdej kampanii w Ameryce. Ale związana z ruchem Occupy i współpracująca z miejskimi związkami zawodowymi kandydatka poszła o krok dalej. Jej platforma wyborcza nazywa się Socialist Alternative, co w spolaryzowanej amerykańskiej debacie publicznej może wydawać się krokiem w przepaść. Jak trafnie zauważył „New York Times”, Sawant wygrała dzięki etykiecie, której cała krajowa polityka chce za wszelką cenę uniknąć. Nowa radna z Seattle nie boi się „słowa na S”. „Żyjemy w jednym z najbogatszych miast jednego z najbogatszych krajów na świecie. Nie brakuje nam zasobów. Kapitalizm zawiódł 99%. Inny świat jest możliwy i potrzebny – socjalistyczny świat, oparty na potrzebach człowieka i środowiska” – pisze na oficjalnej stronie kampanii.
Sawant nie zawdzięcza jednak swojego sukcesu sloganom. W ciągu ostatnich lat pokazała się jako sprawna aktywistka, zaangażowana w politykę w szerokim rozumieniu tego słowa. Jak nikt rozumie konieczność budowania skutecznym koalicji – opierających się nie tylko na powszechnym rozczarowaniu amerykańską polityką, ale skonstruowanych w oparciu o precyzyjnie zdefiniowane interesy klasowe. Sawant jest jest jedną z organizatorek walki o podwyżkę płacy minimalnej w mieście do 15 dolarów za godzinę. Jeśli się uda, a są na to spore szanse, to będzie to nie tylko jedna z najwyższych minimalnych stawek w kraju, ale i krok na drodze do reformy federalnej. A 15 dolarów nie wzięło się znikąd – Sawant przekonuje, że jeden z najwyższych standardów życia w Ameryce, jakim chwali się Seattle, i towarzysząca mu gentryfikacja oraz sukces lokalnej gospodarki – po prostu tego wymagają. Absolwentka ekonomii przekonała już do tego pomysłu Eda Murraya, burmistrza Seattle, wcześniej sceptyka i sojusznika wielkich korporacji technologicznych. Kolejny gospodarczy bój toczyć się będzie w sprawie Boinga, który dostał największe ulgi podatkowe w historii stanu, a mimo to – w obliczu związkowego protestu – straszy likwidacją miejsc pracy. To „gospodarczy terroryzm” powtarza przy każdej okazji Sawant.
Trudno nie porównywać Sawant z historycznymi liderkami i liderami ruchów robotniczych. Podobnie jak sto lat wcześniej Eugene V. Debs i wyjątkowo silne na północnym zachodzie związki czy ludowy ruch wobblies, odwołuje się do Marksa i jest nieustępliwą adwokatką ludzi pracy.
Używanie nowych mediów, rozczarowanie tradycyjnymi strukturami i nacisk na horyzontalne praktyki także wydają się przeniesieniem w dzisiejsze czasy najlepszych tradycji amerykańskiego socjalizmu.
Z drugiej strony, porównania te są o tyle nietrafione, że nie wiemy, czy klasa robotnicza cokolwiek dziś w jeszcze Ameryce znaczy. Prekariat, working poor i miliony pracujących za minimalne stawki mają wspólny interes ekonomiczny, ale wyborcza mobilizacja i wydarcie ich z ramion republikanów i demokratów to co innego niż oparty na lokalnych koalicjach sukces w Seattle. A trzymająca się Marksa Sawant musi zdać sobie sprawę, że jeśli chce w najbliższych latach wypromować faktyczną socjalistyczną alternatywę w amerykańskiej polityce, powinna się zatroszczyć nie tylko o bazę, ale i nadbudowę.
Czeka ją odpowiedź na kilka ważnych pytań. Być może powinna zacząć od słynnego „Co z tym Kansas”? Bo co z Seattle, wie doskonale.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.