Terroryści z Al-Kaidy w Polsce. Mokra robota
(A Gazeta Wyborcza three-part series – Part 2)
Kasa, którą CIA dała Polsce “za więzienia”, została zdefraudowana. Wydobyte torturami zeznania okazały się niewiele warte. Dofinansowane przez USA lotnisko w Szymanach upadło. Został smród
Wszystko czego baliśmy się wiedzieć
To była i ciągle jest jedna z najściślej strzeżonych tajemnic III RP. Od ośmiu lat odkrywamy ją kawałek po kawałku dzięki funkcjonariuszom CIA, którzy zdecydowali się opowiedzieć o torturach amerykańskim dziennikarzom. Tydzień temu wojskowy sędzia z USA, który prowadzi sprawę Abd Rahima al-Nashiriego (więzionego i torturowanego również w Polsce członka Al-Kaidy), zażądał, by amerykański rząd przedstawił na procesie wszystkie informacje na temat tajnych więzień.
Od trzech tygodni wiadomo też, że tajne więzienia były… bezużyteczne. Zeznania wyciągnięte przez agentów CIA z pomocą “zaawansowanych metod” nie miały żadnej wartości. Stwierdziła to komisja amerykańskiego senatu, która przebadała więzienia CIA.
Polskie władze i prokuratura milczą. Jedno wiemy: za 15 mln dol. w gotówce, które zresztą skarbnik Agencji Wywiadu i tak zdefraudował, Polska wpakowała się w niezłe szambo.
Dziś druga część cyklu przybliżającego kulisy tej historii. W pierwszej pisaliśmy o tym, co się działo na lotnisku w Szymanach i tajnym więzieniu w Starych Kiejkutach, któremu CIA nadała kryptonim “Kwarc”. I o tym, kto otrzymał od Amerykanów 15 mln, czyli 150 kg dolarów w gotówce.
W środę część trzecia.
– Ale twardziel – grupka agentów CIA stojących wokół ławki nie mogła wyjść z podziwu. Na ławce, przywiązany pasami, leżał nagi mężczyzna w kapturze na twarzy. Kaptur był już zupełnie mokry. – Gdzie zamierzacie teraz uderzyć? – pytał funkcjonariusz amerykańskiego wywiadu. Stał pochylony nad więźniem po jego lewej stronie, krok od łoża tortur. – Wkrótce sami się przekonacie – odpowiadał nagi mężczyzna. Dociekliwy agent zaciskał zęby. Na jego znak drugi z przesłuchujących, stojąc nad głową więźnia, przechylał wiadro z wodą i powoli lał ją na zakrytą kapturem twarz. Nagi mężczyzna prężył się i charczał. Po kilkudziesięciu sekundach, gdy strumień wody przestał płynąć, kaszląc, głęboko wdychał powietrze. Ale na zadane po raz kolejny pytania agentów dalej nie odpowiadał. No to znowu woda…
Tzw. zaawansowana technika przesłuchiwania, którą właśnie stosowali Amerykanie, nazywa się waterboarding, czyli podtapianie. Jej pierwotną wersję stosował współpracownik owianego złą sławą hiszpańskiego inkwizytora Tomása de Torquemady. Ofiarom wlewano do żołądka osiem litrów wody (Torquemada przestrzegał, by nie wlewać więcej), a potem ciosem w brzuch zmuszano ich do wymiotów. Potworny ból rozepchanego przez płyn żołądka skłaniał do zeznań. W podobny sposób prawdy dochodzono we francuskich sądach w XVII i XVIII w. Jeszcze w latach 30. XX w. Wodną kurację, jak nazwano torturę, stosowała amerykańska policja i armia USA na Filipinach. To samo, tyle że o wiele brutalniej, robili Japończycy. Kilkadziesiąt lat później podtapiano terrorystów IRA.
W ciągu wieków kuracja przeszła metamorfozę. Nie chodziło już wyłącznie o zadawanie bólu. Teraz ofierze wlewa się do ust i nosa wodę, by wywołać u niej wrażenie, że się topi. Człowiek, nie mogąc złapać powietrza, wpada w panikę i mięknie. Eksperci CIA, którzy po zamachach 11 września poszukiwali efektywnych i zarazem bezpiecznych metod wydobywania informacji od pojmanych terrorystów, odkryli, że podtapianie ma kilka podstawowych zalet. Przede wszystkim jest banalnie proste i można stosować je praktycznie w każdych warunkach. Potrzebne są szeroka ławka i dostęp do wody. Przesłuchujący nie musieli mieć specjalnych kwalifikacji, a to był główny problem CIA. Po zakończeniu zimnej wojny z agencji zniknęli ludzie od mokrej roboty. Zostali analitycy i urzędnicy.
Agencja stała się bezzębna. Po atakach na World Trade Center, podczas narady w Białym Domu ktoś rzucił pomysł, by zmontować szwadron śmierci i zapolować na członków Al-Kaidy tak, jak to zrobił Izrael, tropiąc zamachowców z Monachium. Pomysł odrzucono. – Chłopaki z CIA sami by sobie zrobili krzywdę – uznał jeden z ekspertów. Jego zdanie podzielili pozostali zebrani. Oddział śledczych od mokrej roboty powstał później, gdy ściągnięto profesjonalistów z innych służb.
Witamy na Mazurach
Podtapianie nie pozostawia na ciele śladów. Lekarz badający ofiarę znajdzie co najwyżej otarcia na nadgarstkach, w miejscach, gdzie przywiązano ją do ławki. Uczucie tonięcia zaś jest złudne. Deska, do której przywiązuje się ofiarę, jest pochylona w dół o 20 stopni. Dzięki temu woda wlewa się jej do nosa i gardła, podrażniając śluzówkę i wywołując odruch wymiotny, ale do płuc nie dociera. Mimo to organizm się broni.
Wiem, jak to jest. Podczas treningu w Centrum Szkolenia na Potrzeby Sił Pokojowych w Kielcach porywacze-instruktorzy wsadzili mi głowę do worka, wieźli przez kilkanaście minut w nieznanym kierunku, a potem wyciągnęli z dżipa i rozłożyli na jego masce głową w dół. Zaczęli podtapiać. Po chwili byłem gotowy przyznać się do wszystkiego. W płucach brakowało mi powietrza, byłem zdezorientowany. Podtapianie to koszmar. Jednak w sierpniu 2002 r. Biały Dom na podstawie opinii prawników Departamentu Sprawiedliwości zezwolił CIA na torturowanie w taki sposób zatrzymanych członków Al-Kaidy. Zwykle wystarczała jedna sesja lania wody na twarz, by przesłuchiwanym rozwiązały się języki.
Ale nagi facet, nad którym stali teraz agenci CIA, nie należał do tej grupy. Opierał się wielokrotnemu podtapianiu. Miał ok. 37 lat, nazywał się Chalid Szejk Mohammed. Od marca do września 2003 r. był najważniejszym lokatorem obiektu Kwarc – tajnego więzienia amerykańskiego wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach.
Zabić Jana Pawła II, uderzyć awionetką w Langley…
– Wcale nie jest mi go żal – mówi Jose Rodriguez Jr., były szef Centrum Antyterrorystycznego CIA, który nadzorował tajne więzienia. – Traktowaliśmy go o wiele lepiej, niż Al-Kaida traktowała swoich jeńców. O Danielu Pearlu nie wspominając.
Pearl, korespondent “Wall Street Journal” w Azji, pod koniec 2001 r. ruszył do Pakistanu, by pisać o terrorystach. Szybko poznał ich z bliska. 23 stycznia 2002 r. został porwany na jednej z ulic w Karaczi. Dziewięć dni później porywacze posadzili go przed kamerą i kazali wyrecytować swoje dane, przyznać się do żydowskiego pochodzenia i potępić politykę USA wobec muzułmanów. Po kilku minutach w kadrze za Pearlem pojawiła się dłoń trzymająca wielki nóż. Chwilę później odcięta głowa dziennikarza potoczyła się po podłodze. Krwawą egzekucję wykonał właśnie Mohammed.
Wychował się w Kuwejcie, w USA studiował inżynierię. Był świadkiem sowieckiego najazdu i okrucieństw w Afganistanie w latach 80. Dekadę później obserwował wojnę w Bośni. Sam jeszcze wówczas nie walczył, jako działacz Bractwa Muzułmańskiego rozwoził pomoc humanitarną. W 1994 r. jako stronnik Osamy ben Ladena zaczął planować pierwszą operację terrorystyczną. Zamierzał zabić papieża Jana Pawła II podczas wizyty na Filipinach, rozbić wyładowaną materiałami wybuchowymi awionetkę o kompleks CIA w Langley, wysadzić 12 samolotów pasażerskich.
Mohammed ze wspólnikiem testowali również działanie wykonanych chałupniczo bomb. Jedną podłożyli w grudniu 1994 r. na pokładzie jumbo jeta lecącego z Manili do Tokio. Mechanizm zegarowy zadziałał, ale bomba była za słaba, by zniszczyć samolot. Gdy w apartamencie, gdzie przygotowywał ładunki, wybuchł pożar, na trop terrorysty wpadła policja. Mohammed uciekł, amerykańskim i filipińskim śledczym nie przyszło wtedy na myśl, by powiązać go z Al-Kaidą. Zaś sam terrorysta zraził się do budowy bomb. Postanowił użyć rozpędzonych samolotów. Ten plan ziścił się rankiem 11 września 2001 r. Zginęły trzy tysiące Amerykanów.
W ręce CIA Mohammed wpadł 1 marca 2003 r., gdy oddział agentów pakistańskiego wywiadu i CIA wpadł o drugiej nad ranem do domu przy Nisar Road 18a w bogatej dzielnicy Rawalpindi (północny Pakistan). Mohammed został wyciągnięty z łóżka. Amerykanom wystawił go jego rodak, któremu terrorysta ufał.
Wcześniejsza akcja wyglądała tak: gdy Mohammed przekroczył próg eleganckiego domu swego przyjaciela, ten na chwilę zamknął się w toalecie, a stamtąd wysłał do amerykańskich funkcjonariuszy krótkiego SMS-a: “Jestem z KSM”. Te inicjały pochodzą z anglojęzycznej transkrypcji: Khalid Sheikh Mohammed.
Kilka godzin później było już po wszystkim. Jeden z amerykańskich agentów, żeby upokorzyć Chalida, zrobił mu zdjęcie, wcześniej czochrając oszołomionemu włosy – by wyglądał bardziej dziko. Tydzień po zatrzymaniu Mohammed wylądował w Szymanach na pokładzie gulfstreama należącego do jednej z firm założonych przez CIA. Godzinę po lądowaniu leżał na ławie w Starych Kiejkutach. Przesłuchania rozpoczęto natychmiast.
Pierwsze śledztwo umorzone
– To są oszczerstwa nieoparte na żadnych faktach – irytuje się polski premier Kazimierz Marcinkiewicz. Jest 7 czerwca 2006 r. Do Sejmu właśnie dotarła wiadomość, że Dick Marty, szwajcarski senator, który prowadzi na zlecenie Rady Europy śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA, oskarża Polskę, że pozwoliła Amerykanom założyć taki obiekt u siebie. Marty nie ma w ręku żadnych dowodów, tylko poszlaki, m.in wpisy o lądowaniu amerykańskich samolotów w Szymanach i zdjęcia satelitarne. Mimo to twierdzi, że CIA trzymała w Polsce swoich więźniów. Druga “czarna instalacja” działała w Rumunii (o więzieniu na Litwie świat dowie się dopiero w 2009 r.), a kilkanaście innych państw Europy współpracowało z CIA w przerzucie więźniów, pozwalając lądować samolotom agencji na swoich lotniskach. Szwecja i Włochy przymknęły oczy na porywanie z ich terytorium osób podejrzanych o terroryzm.
Za polskim premierem murem stają politycy opozycyjnej PO. – Ten raport powiela kłamstwa, naraża nas na atak terrorystyczny – mówi Paweł Graś, wówczas członek komisji ds. służb specjalnych. Marek Siwiec (SLD) wytacza Marty’emu proces. Senator w raporcie napisał bowiem, że szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego – w czasach, gdy w Polsce działały tajne więzienia – wiedział o nich.
Nikt wówczas nie wie, że od stycznia sprawę wyjaśnia Izba Celna w Olsztynie. Do samolotów CIA, które lądowały w Szymanach, nie dopuszczono bowiem celników, nikt ich o lądowaniu nawet nie poinformował. To utrudnianie kontroli celnej karane wysoką grzywną. Funkcjonariusze izby zabezpieczyli listę i numery samolotów, które bez ich wiedzy lądowały w Szymanach. Donieśli o przestępstwie, ale prokuratorzy w Szczytnie umorzyli śledztwo. Natrafili na mur. Loty CIA do Polski chroni tajemnica państwowa.
Kilkanaście wąskich cel
Funkcjonariusze Agencji Wywiadu o tej części ośrodka szkoleniowego w Starych Kiejkutach mówili po prostu “las”. Z przebywającymi tam Amerykanami spotykali się jedynie w kantynie. Do zajmowanej przez nich willi nie wolno im było się zbliżać. Jedni i drudzy byli profesjonalistami. Pytań o to, co się dzieje w “lesie”, nie było. Zresztą ludzie CIA w ośrodku nie byli niczym nadzwyczajnym. Pojawiali się tu wcześniej. Już po wybuchu afery z tajnymi więzieniami jesienią 2005 r. polscy oficjele przekonywali, że amerykańscy agenci przyjechali na szkolenie lub konferencję z polskimi kolegami. To tłumaczenie trzymało się kupy.
– Warunki w Starych Kiejkutach były spartańskie – mówił informator “Washington Post”, który kilka miesięcy temu opisał obiekt o kryptonimie “Kwarc”. Ale w porównaniu z tajnymi więzieniami w Azji polskie więzienie przynajmniej personelowi zapewniało luksusy. Więzienie założone przez CIA w Tajlandii, godzinę drogi od Bangkoku, mimo inwestycji ciągle przypominało kurnik. W willi, którą w Starych Kiejkutach CIA wynajęła za 15 mln dolarów, działała klimatyzacja, a drzwi do pozbawionych okien cel rozsuwały się automatycznie. Jedyny mankament: było strasznie ciasno.
By przerobić na więzienie willę, która wcześniej służyła m.in. jako rezydencja prezydentów Wałęsy i Kwaśniewskiego, CIA wydała setki tysięcy dolarów. Budynek naszpikowano kamerami. Tylko na to poszło 300 tys. We wnętrzu, a także w stojącej tuż obok szopie, powstało kilkanaście wąziutkich cel. Do jednego z pomieszczeń Amerykanie wstawili bieżnię treningową i rower do ćwiczeń. Więźniowie, którzy zdecydowali się współpracować, w nagrodę mogli się relaksować.
Nad “Kwarcem” pieczę sprawował Mike Sealy, który w CIA spędził ponad 20 lat. Zaczynał od szeregowego agenta terenowego, a dochrapał się stopnia SIS-2 (Senior Intelligence Service – starsza służba wywiadowca), co w jest odpowiednikiem generała dywizji. W Starych Kiejkutach dla niepoznaki zrobiono go “program managerem”. Podlegało mu sześciu strażników i zbudowany naprędce zespół zajmujący się przesłuchiwaniem.
Sealy brał udział w wielu tajnych operacjach. Ale wiedzę o wyciąganiu zeznań czerpał z doświadczeń agentów CIA, którzy służyli w Ameryce Łacińskiej, gdzie Stany pomagały zaprzyjaźnionym dyktatorom walczyć z komunistycznymi partyzantkami. Tam nie patyczkowano się z pojmanymi: nie było czasu na wywieranie psychologicznej presji, zabawę w dobrego i złego policjanta. Zeznania wyrywano razem z paznokciami. Także w “Kwarcu” Sealy nie zamierzał terrorystom odpuszczać.
Abu Zubajda w skrzyni jak pies
Za Abu Zubajdę, wówczas uważanego za trzeciego człowieka w Al-Kaidzie i adiutanta Ben Ladena, CIA zapłaciło pakistańskiemu wywiadowi ISI 10 mln dolarów. Za te pieniądze ISI zbudowało sobie nową siedzibę i kupiło helikopter. Ale niewiele brakowało, a pieniądze wyrzucono by w błoto. 28 marca 2002 r. podczas akcji agentów ISI oraz zespołu CIA i FBI w Fasailabadzie, w północno-wschodnim Pakistanie, Zubajda został ciężko ranny. To, że doszedł do siebie, było cudem.
CIA przerzuciła go z Pakistanu do tajnego więzienia “Kocie Oko” w Tajlandii. Tam bez bicia opowiedział śledczym (najpierw przesłuchiwali go agenci FBI) o Mohammedzie i innym terroryście, który zamierzał wysadzić samolot bombą ukrytą w bucie. Ludzie FBI byli zadowoleni z wyników. Ale wówczas do Tajlandii przybyli śledczy CIA. Uznali, że Zubajda nie mówi całej prawdy. Postanowili sięgnąć po “techniki zaawansowane”.
Ich dopracowanie w XXI w. jest dziełem dwóch psychologów – Jamesa Elmera Mitchella i Bruce Jessena. Wcześniej obaj szkolili pilotów. Uczyli ich m.in., jak przetrzymać brutalne przesłuchania, gdyby ich zestrzelono np. nad Koreą Północną. Ze służby odeszli tuż przed 11 września. Kilka miesięcy później podpisali z CIA umowy. Jako konsultanci mieli stworzyć skuteczne metody wyciągania tajemnic od członków Al-Kaidy. To był specjalny rodzaj przeciwnika. Zmotywowany, wierzący, że czeka go nagroda w raju, a do tego przeszkolony, jak wyprowadzać śledczych w pole. Psycholodzy opracowali więc katalog “technik”, które ich zdaniem miały bojowników łamać. To, że żaden z nich nigdy nikogo dotąd nie przesłuchał (Mitchell i Jessen byli typowymi naukowcami), nie zniechęciło CIA.
Najłagodniejszą “techniką” było chwycenie przesłuchiwanego za koszulę i potrząśnięcie nim. Drugie na liście było policzkowanie. Następne uderzenie otwartą dłonią w brzuch (bicia pięścią zabraniano, bo to mogłoby spowodować obrażenia zewnętrzne), skucie więźnia i zmuszanie godzinami do stania, także w lodowatej celi. Pozbawiano go snu. Gdyby mdlał, instrukcja zalecała oblewać zimną wodą. Na końcu listy znajdowało się podtapianie.
Abu Zubajda posłużył Mitchellowi i Jenssenowi jako królik doświadczalny. Testowano na nim m.in. to, jak na morale więźniów działa puszczana non stop głośna muzyka albo zamykanie w wypełnionych owadami skrzyniach, których Zubajda się bał. Mitchell bezpośrednio nadzorował jego przesłuchania w Tajlandii i mówił, że pojmanego terrorystę trzeba traktować jak psa w klatce. To nawiązanie do jednego z eksperymentów z lat 70. Trzymany w ciasnej klatce pies był w nieregularnych odstępach czasu rażony prądem, aż przestawał stawiać ludziom opór. Tak samo miało być z ludźmi Al-Kaidy.
Zielone światło dla torturowania Zubajdy dali najważniejsi politycy USA: prezydent George W. Bush, sekretarz obrony Donald Rumsfeld, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Condoleezza Rice. Gdy w końcu przywiązano do ławki i zaczęto podtapiać, mężczyzna darł się wniebogłosy i wymiotował. Według jednego z agentów zaczął śpiewać już po pierwszym razie. A dokładniej po 35 sekundach. Wszystko nagrywały kamery. W grudniu 2002 r. CIA przerzuciła go do Starych Kiejkut. Tam zaawansowane techniki stosowano dalej. W sumie Abu Zubajdę podtapiano 83 razy.
Tylko Lepper chce mówić
– Polskie władze nie traktują nas poważnie – mówi eurodeputowany Józef Pinior. Jest listopad 2006 r. Do Warszawy przyjechała 60-osobowa specjalna komisja europarlamentu, która prowadzi śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA. Deputowani o spotkania poprosili kilkadziesiąt osób, w tym premiera Jarosława Kaczyńskiego i minister spraw zagranicznych Annę Fotygę. Sytuacja była inna niż na początku roku. W lipcu 2006 r. prezydent USA przyznał, że tajne więzienia istniały. – Były niezbędne w wojnie z terroryzmem – obwieścił, wyliczając, że dzięki “czarnym dziurom” udało się z terrorystów wydusić cenne informacje i w ten sposób zapobiec kolejnym zamachom.
– Zaawansowane techniki przesłuchań były zgodne z prawem – dodał Bush. Lokalizacji więzień nie zdradził.
Premier Kaczyński na spotkanie z komisją wysyła Marka Pasionka, zastępcę koordynatora służb specjalnych, późniejszego prokuratora. Ten nie ma wiele do powiedzenia. Politycy wszystkich partii politycznych zgodnie zapewniają, że więzień CIA w Polsce nie było. Marek Biernacki (PO), szef komisji ds. służb specjalnych, zapewnia, że sprawa to “rykoszet wewnętrznej walki z służbach USA”. Były premier Leszek Miller (SLD) dziennikarzy, którzy piszą o Starych Kiejkutach, nazywa “pożytecznymi idiotami”. Z komisją chce się natomiast spotkać wicepremier Andrzej Lepper. Ma zamiar opowiedzieć o talibach lądujących w Klewkach, miejscowości oddalonej o 50 km od lotniska w Szymanach.
Nikt nie traktuje go poważnie.
An-Nashiri w rękach El Gamila
– Możemy tu ściągnąć twoją matkę – cedzi przez zęby po arabsku, z egipskim akcentem, Albert El Gamil. Następnie funkcjonariusz CIA zaciąga się cygarem i wydmuchuje dym prosto w twarz nagiego więźnia. – Możemy aresztować całą twoją rodzinę – dodaje. Kończy się grudzień 2002 r. Kursanci z ośrodka w Starych Kiejkutach porozjeżdżali się do domów na święta. Ale w “Kwarcu” praca wre. Przed El Gamilem siedzi 40-letni Abd ar-Rahim an-Nashiri. Na koncie ma życie 17 amerykańskich marynarzy, którzy w październiku 2000 r. zginęli na pokładzie niszczyciela USS “Cole”. Plan zamachu z wykorzystaniem wypełnionej materiałami wybuchowymi motorówki narodził się w jego głowie. Dokładnie dwa lata później w podobny sposób Al-Kaida zaatakowała francuski tankowiec “Limburg”. To też miała być robota An-Nashiriego.
W listopadzie 2002 r. służby zgarnęły an-Nashiriego w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Po miesiącu przekazano go Amerykanom. Przeszedł przez tajne więzienia w Afganistanie i Tajlandii, skąd przewieziono go do Starych Kiejkut. Jeszcze przed podróżą do Polski śledczy CIA zaczęli się spierać, czy pojmany faktycznie jest tym, za kogo go biorą. Jeden z funkcjonariuszy uważał go za kretyna, który nie byłby w stanie zaplanować tak śmiałej misji, jaką był zamach na okręt wojenny. Zwyciężyło przekonanie, że to jednak groźny terrorysta, który tylko udaje głupka.
An-Nashiri najpierw stanął przed Deuce Martinezem, 40-letnim analitykiem, który przed 11 września zajmował się śledzeniem karteli narkotykowych. Martinez zgodził się przejść do programu tajnych więzień pod jednym warunkiem – że nie będzie musiał przechodzić szkolenia z “zaawansowanych metod” ani ich stosować. Analityk uznał, że nie nadaje się na oprawcę. Gdy między sesjami podtapiania przyprowadzano do niego Zubajdę, terrorysta mówił jak nakręcony: identyfikował postaci na zdjęciach, mówił o planach Al-Kaidy. Był nawet gotowy przekonywać innych więźniów, by poszli na współpracę z Amerykanami.
W odróżnieniu od Zubajdy An-Nashiri był hardy. Oddano go więc w ręce Alberta El Gamila. Ten pochodzący z Egiptu tłumacz arabskiego wprawdzie pracował wcześniej w FBI, ale również nie miał żadnej praktyki w obcowaniu z podejrzanymi. Tryskał jednak entuzjazmem i był kreatywny. Grożąc aresztowaniem matki, sugerował więźniowi, że któryś ze strażników zgwałci ją na jego oczach. Tak postępują tajne policje na Bliskim Wschodzie. An-Nashiriego nawet to nie skłoniło do rozmowy.
El Gamil na przesłuchanie przyniósł więc pistolet maszynowy. Przeładowywał go, a następnie przystawiał więźniowi do głowy. Siedzący na krześle nagi An-Nashiri z zawiązanymi oczami słyszał tylko szczęk zamka i arabskie groźby El Gamila, że zaraz naciśnie na spust. Śledczy sięgał też po wiertarkę. Wibrujące urządzenie przykładał do głowy nic niewidzącego więźnia i groził, że zaraz na podłogę wyleje się jego mózg. Tych metod nie było w opracowanym przez dr. Mitchella katalogu.
Więzień w końcu pękł. Jednocześnie zakończyła się kariera El Gamila w Polsce. Po donosie jednego ze współpracowników przerażonego tym, co wyprawiał z więźniem, odwołano do Stanów i “tłumacza”, i “menedżera” programu – Sealy’ego.
Szejk Mohammed też pęka
Chalid Szejek Mohammed wydawał się odporny na podtapianie. Agenci CIA lali mu wodę na twarz, a gdy przestawali, on recytował im Koran albo gadał od rzeczy. Raz zdarzyło się nawet, że gdy woda przestała lecieć, zasnął przywiązany do ławki.
Deuce Martinez też nie zrobił na nim wrażenia. Słowne potyczki z analitykiem sprawiały mu nawet przyjemność. Czasami atmosfera podczas rozmów robiła się wręcz przyjacielska. – Czy muzułmanie i chrześcijanie nie mogą żyć w zgodzie? – pytał Mohammed. Gdy dostał papier i pióro, pisał listy do Busha, Czerwonego Krzyża albo peany pod adresem żony Martineza. W ten sposób chciał okazać mu szacunek.
W końcu złamano go, pozbawiając na długi czas snu. Przyznał się Martinezowi, że to on ściął Daniela Pearla – bo chciał pokazać swoim ludziom, że jest przywódcą, który nie cofnie się przed niczym.
W końcu CIA wywiozło Mohammeda z Polski do “Jasnego Światła”, tajnego więzienia w Rumunii. W to samo miejsce trafili też inni terroryści ze Starych Kiejkut.
Drugie śledztwo – wszystko tajne
Sealy odszedł z CIA w czerwcu zeszłego roku. Jeśli wierzyć jego profilowi na stronie Linkedln, pracuje dziś w sieci supermarketów Giant Eagle na wschodnim wybrzeżu USA. Odpowiada m.in za bezpieczeństwo, dobre praktyki i etykę. Na swoim profilu chwiali się, że wcześniej odnosił na tym polu wielkie sukcesy. El Gamil mieszka w przytulnym domku w Chantilly w stanie Virginia. Również odszedł z CIA, ale pracuje dla agencji jako zewnętrzny szkoleniowiec. Do pracy autostradą jedzie pół godziny. Obydwaj nie powinni jednak opuszczać USA, a już na pewno nie podróżować do Europy. Najprawdopodobniej Polska wydała nakazy ich aresztowania.
Piszę najprawdopodobniej, bo w kolejnym śledztwie wszystko jest tajne. Wszczęła je w 2008 r. prokuratura warszawska. Przez trzy lata nic się nie działo. Agencja Wywiadu, zasłaniając się tajemnicą, odmawiała współpracy ze śledczymi. Dokumenty dotyczące współpracy z Amerykanami przekazała dopiero wtedy, gdy nakazał to prezes sądu najwyższego, do którego zwrócili się zdesperowani prokuratorzy. Wiemy, że wśród materiałów, jakie znalazły się na biurkach śledczych, były dane na temat sposobu funkcjonowania więzienia.
Amerykanie zignorowali polską prośbę o pomoc prawną w dochodzeniu. CIA obraziła się na Agencje Wywiadu. W Rumunii i na Litwie śledztwom ukręcono łeb, a tu Polacy się wygłupiają. Jeszcze te ciągłe przecieki do mediów… W marcu 2012 r. wychodzi na jaw, że prokuratorzy postawili lub zamierzają postawić zarzuty osobom, które dopuściły do powstania więzienia w Polsce. To ówczesny szef Agencji Zbigniew Siemiątkowski i – być może – płk Andrzej Derlataka, który przyjął 15 mln dolarów za udostępnienie willi w Kiejkutach. W grę wchodzi także b. premier Leszek Miller, któremu grozi Trybunał Stanu. Lista zarzutów pod adresem polityków jest długa: nielegalne pozbawienie wolności, tortury, naruszenie suwerenności RP.
W tej chwili śledztwo jest przeniesione do Krakowa. Kiedy się skończy? To tajemnica. Wiemy, że An-Nashiri, Zubajda oraz inny domniemany terrorysta mają status pokrzywdzonych. Niezależnie od tego skarżą Polskę przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu o przewlekłość postępowania. Przesłuchania przed Trybunałem – w przeciwieństwie do polskiego śledztwa – mają być jawne.
…a wyszło, jak zawsze
Osobna historia to los pieniędzy, które CIA zapłaciła za korzystanie z willi w Kiejkutach. W marcu “Wyborcza” ustaliła, że część gotówki Agencja Wywiadu po kawałku wpłacała na swoje konto w NBP. Reszta trafiła do szafy pancernej, w której przechowywano fundusz operacyjny. Skarbnik AW, który miał pieczę nad pieniędzmi, po prostu je zdefraudował. Wpadł w 2012 r. Śledztwo przeciwko niemu jest tajne.
Co gorsza: administracja Baracka Obamy ma wątpliwości, czy wydobywane w Starych Kiejkutach zeznania w ogóle mają jakąkolwiek wartość. I czy Zubajda i An-Nashiri byli faktycznie tak wysoko w hierarchii Al-Kaidy, jak sądzono. Wiele wskazuje na to, że nie.
Taśm z torturowania terrorystów (w Polsce i gdzie indziej) prawdopodobnie nie ma. CIA zniszczyła je kilka dni po zdemaskowaniu tajnych więzień przez “Washington Post”.
Port lotniczy w Szymanach splajtował w 2004 r. Kilka lat później piorun zniszczył zainstalowane specjalnie dla maszyn CIA nadajniki systemu ILS. Dwa lata temu złodzieje przez pięć dni wyrywali z ziemi przewody zasilające oświetlenie pasa.
Korzystałem z “Washington Post”, “New York Timesa”, “Rzeczpospolitej” i “Wyborczej” (Wojciech Czuchnowski, Agnieszka Kublik)
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.