Private Data Stored in NSA Databases. Who Is Being Spied on by American Intelligence?

Edited by Robert O’Connor

<--

“Washington Post” przeanalizował przekazaną mu przez Edwarda Snowdena korespondencję 160 tys. osób z archiwów amerykańskiego wywiadu elektronicznego. Okazuje się, że 90 proc. podsłuchiwanych i szpiegowanych to nie przestępcy, ale przeciętni, typowi obywatele.

Ona miała 29 lat. Była rozchwiana emocjonalnie po niedawnym rozwodzie i przejściu na islam. On – trzy lata młodszy – przyniósł jej herbatę. “To, co wtedy zrobiliśmy, było złe i przeklęte i niech miłościwy Allah mi wybaczy, że ulegliśmy pożądaniu”.

Takie e-maile ma w archiwach NSA, czyli amerykański wywiad elektroniczny. Korespondencję “grzesznej” niewiasty, liczącą w sumie ponad 800 stron, gromadzono przez wiele miesięcy. Jej niefortunny wybranek, syn afgańskich imigrantów w Australii, skonsumowawszy związek, porzucił ją, żeby przyłączyć się do talibów. Poleciał do Kandaharu na południu Afganistanu, tymczasem ona nieustannie prosiła go, żeby wrócił do Australii i się z nią ożenił.

Ich historia, wykradziona z baz danych przez byłego analityka NSA Edwarda Snowdena, pokazuje dylematy totalnej inwigilacji, którą prowadzą amerykańskie i zaprzyjaźnione z nimi anglosaskie służby (tzn. brytyjska, kanadyjska, australijska i nowozelandzka – razem znane są jako “pięcioro oczu”). Jeśli chodzi o niego, podsłuch był sensowny – rzeczywiście leciał walczyć do Afganistanu, nawet jeśli nie znalazł tam żadnych talibów i po jakimś czasie wrócił do domu. Ona jednak była przypadkową ofiarą. Prywatne i intymne życie tej kobiety było podglądane przez amerykańskiego Wielkiego Brata.

Do tej pory NSA uspokajała, że Snowden, który obecnie mieszka w Rosji, gdzie schronił się przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości, wykradł jedynie ogólne analizy. – Nie miał dostępu do baz danych, czyli do materiałów operacyjnych – twierdził jeszcze w maju gen. Keith Alexander, szef NSA.

Jednak był to blef, bo NSA – jak kiedyś nieoficjalnie przyznał jeden z jej pracowników – nie ma pojęcia, co wykradł Snowden. Przez pierwszy rok po ucieczce zbuntowany analityk faktycznie przekazywał dziennikarzom jedynie ogólne analizy, z których wynika np., że monitorowane są miliony telefonów obywateli USA i przechwytywany jest przepływ danych w internecie z całego świata. Dopiero wiosną przekazał redakcji “Washington Post” 160 tys. przechwyconych przez NSA konkretnych listów, czatów itp.

“Washington Post” przez cztery miesiące analizował korespondencję i wczoraj opublikował wyniki śledztwa. Są one dosyć przewidywalne. Okazuje się, że 90 proc. osób inwigilowanych przez NSA to zwykli, przypadkowi ludzie, którzy byli obserwowani czy to przez pomyłkę, czy też dlatego, że znaleźli się w orbicie kogoś znajdującego się na celowniku NSA – tak jak opisana powyżej “grzeszna” Australijka (jej personalia nie zostały ujawnione).

Co najbardziej zaskakujące, w danych “Washington Post” jest korespondencja kilku tysięcy obywateli USA. Tymczasem amerykańska konstytucja zakazuje “nieuzasadnionych rewizji” – dlatego NSA nie ma w Ameryce takiej swobody jak przy inwigilacji za granicą (np. telefony Amerykanów nie są nagrywane, jedynie zapisuje się fakt połączenia, czas, miejsce pobytu rozmówców itp.).

Ponadto w bazach NSA są tysiące prywatnych zdjęć: niemowląt, mniej lub bardziej roznegliżowanych kobiet i mężczyzn itp. Są również wyniki badań lekarskich i dokumentacje romansów. To o tyle dziwne, że podsłuchiwanie takich rzeczy tradycyjnymi metodami jest w Ameryce zakazane. Kiedy np. FBI ma nakaz podsłuchu telefonu podejrzanego, to agenci muszą przestać podsłuchiwać, jeśli w słuchawce słyszą np. głos żony podejrzanego lub jego dziecka.

– Nawet jeśli można uzasadnić lub usprawiedliwić fakt przechwycenia intymnych zdjęć czy listów miłosnych w pierwszym momencie, to dlaczego są one przechowywane w rządowych bazach danych? – pyta Snowden. – To niebezpieczne i niepokojące. Kto wie, do czego te dane zostaną wykorzystane w przyszłości.

“Washington Post” przyznaje, że z przekazanych mu przez Snowdena surowych danych widać, że totalna inwigilacja czasami jest pożyteczna – nasłuch internetu pozwolił m.in. złapać konstruktora bomb z Pakistanu czy jednego z zamachowców na wyspie Bali (gdzie w wybuchu w 2002 roku zginęły dziesiątki turystów, w tym dziennikarka “Gazety Wyborczej” Beata Pawlak). W internecie Amerykanie wpadli też na trop tajnego projektu nuklearnego gdzieś za granicą – w tym przypadku “Washington Post”, ze względu na bezpieczeństwo narodowe, nie ujawnia szczegółów.

Powstaje zatem pytanie: czy dla kilku celnych trafień warto naruszać prywatność tysięcy czy nawet milionów ludzi? Zdaniem Snowdena – nie warto. Ale zdaniem rządu Obamy – warto.

Totalna inwigilacja będzie kontynuowana, choć – jak zapowiedział prezydent USA na początku roku – wprowadzone zostaną pewne obostrzenia. Amerykański wywiad ma już nie podsłuchiwać przywódców zaprzyjaźnionych państw (wcześniej przez lata podsłuchiwał telefon kanclerz Niemiec Angeli Merkel), a dane telefoniczne milionów Amerykanów nie będą zapisywane w rządowych bazach danych, tylko u operatorów albo w jakiejś prywatnej, niezależnej instytucji. Dopiero kiedy rząd zdobędzie sądowy nakaz, dane telefoniczne konkretnych podejrzanych osób będą mu przekazywane.

About this publication