Klimatyczne obiecanki cacanki
W nocy naszego czasu, tuż po szczycie APEC w Pekinie przywódcy USA i Chin złożyli wspólną deklarację o ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. Przybliża ona podpisanie nowego międzynarodowego traktatu klimatycznego. Tylko czy uratuje on nas przed globalnym ociepleniem?
Prezydent Barack Obama zapowiedział, że do 2025 r. USA zredukują emisje gazów cieplarnianych (głównie dwutlenku węgla) o 26-28 proc. w porównaniu z 2005 r. (wcześniej mówił o redukcji o 17 proc. do roku 2020). Prezydent Xi Jinping zapowiedział natomiast, że Chiny osiągną szczyt swoich emisji do 2030 r., a potem będą produkować coraz mniej gazów cieplarnianych. Chiny po raz pierwszy podały konkretną datę, po której ich emisje mają zacząć spadać.
Niedawno nowe cele dotyczące redukcji gazów cieplarnianych ogłosiła Unia Europejska. Przywódcy jej państw członkowskich zgodzili się, że do 2030 r. ograniczą unijne emisje co najmniej o 40 proc. w porównaniu z 1990 r.
Oczywiście można się zastanawiać, skąd te różnice w latach bazowych i jak przełożą się one na konkretne redukcje. To jednak szczegół. Najważniejsze, że do ograniczania emisji gazów cieplarnianych zobowiązali się trzej ich najwięksi producenci. Z 36 mld ton CO2, które ludzkość wysłała w powietrze w ubiegłym roku, Chiny wyemitowały 28 proc., USA – 14 proc., a UE – 10 proc. (Polska odpowiada za jedną setną emisji dwutlenku węgla na świecie, z czego aż jedna dziesiąta ulatuje z kominów elektrowni w Bełchatowie). W sumie owe dwa państwa i Unia generują przeszło połowę światowej produkcji CO2.
Ich głosy są więc kluczowe w walce z globalnymi zmianami klimatu.
Po nocnej deklaracji Baracka Obamy i Xi Jinpinga podpisanie nowego międzynarodowego traktatu klimatycznego zapowiadane na grudzień 2015 r. w Paryżu staje się bardzo realne. Dokument ten ma zastąpić protokół z Kioto z 1997 r., który… okazał się zupełnie nieskuteczny w walce z globalnym ociepleniem.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że nowy traktat będzie równie jałowy.
Z wielu badań dotyczących zmian klimatycznych, które czołowe czasopisma naukowe opublikowały w ostatnich latach, wyłania się bowiem obraz bez mała apokaliptyczny.
Jeśli nie przyhamujemy ostro emisji gazów cieplarnianych do atmosfery w ciągu najbliższych kilku lat, to jeszcze w tym wieku czeka nas ostry skok średniej temperatury Ziemi i związane z tym dramatyczne efekty klimatyczne – wzrost intensywności burz i sztormów, fal upałów, susz, ale także powodzi, podniesienie średniego poziomu morza nawet o metr do końca wieku, a także bardzo groźne dla ekosystemów morskich wzrosty temperatury i kwasowości oceanów.
Oznacza to, że warunki życia dla coraz gwałtowniej rosnącej liczby ludzi (z 7,2 mld dziś do nawet 13 mld w 2100 r.) drastycznie się pogorszą. Wiele miejsc na Ziemi nie będzie się nadawało do zamieszkania. Czekają nas więc wielkie migracje i nowe wojny o zasoby, w tym o najważniejszy z nich, czyli o wodę. Z badań naukowych wiemy, że w przeszłości naturalne zmiany klimatu wykończyły już wiele ludzkich cywilizacji i imperiów.
Dlatego unijne, amerykańskie i chińskie deklaracje dotyczące redukcji emisji gazów cieplarnianych są zdecydowanie zbyt zachowawcze.
Zakładane emisje CO2 i redukcja emisji (na szaro) wymagana, żeby do końca XXI w. średnia temperatura Ziemi nie podniosła się o więcej niż 2 st. C w porównaniu z czasami przed rewolucją przemysłową. Opracowanie: Global Carbon Project. Zobacz też tu.
Poza tym to tylko deklaracje. Najmocniejsza i najbardziej realna jest obietnica Unii Europejskiej. Chiny obiecują zaś, że ich już i tak ogromne emisje będą… nadal rosły. Barack Obama może wiele obiecywać, ale jego podpis pod traktatem klimatycznym z Paryża będzie równie mało ważny jak podpis Billa Clintona pod protokołem z Kioto. Podobnie jak wtedy, i teraz nie zanosi się, by Senat USA (w którym większość mają obecnie niewierzący w zmiany klimatyczne Republikanie) ratyfikował traktat.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.