W telewizji CNN republikańscy kandydaci na prezydenta licytowali się, który z nich będzie najtwardszy w walce z terroryzmem, prześcigali się w opowiadaniu bzdur i przechwalali się, jakie zbrodnie wojenne popełnią.
W surrealistycznej licytacji, której świadkami byli we wtorek w nocy widzowie CNN, zwyciężył zapewne miliarder Donald Trump, który obiecywał, że będzie zabijał rodziny terrorystów. Nie dał się zbić z tropu nawet senatorowi Randowi Paulowi, który przytomnie zauważył, że zabijanie cywilów – celowe i z rozmysłem – byłoby niezgodne z konwencjami genewskimi.
– Czyli oni mogą zabijać nas, a my nie możemy zabijać ich?! – ironizował Trump.
Opowiadał, że zamachowcy Al-Kaidy, zanim weszli do samolotów 11 września 2001 r., “odesłali swoje rodziny i narzeczone do rodzinnych krajów”, co jest bzdurą, bo zamachowcy nie mieli w USA żadnych rodzin i narzeczonych. Opowiadanie wyssanych z palca historyjek jest specjalnością Trumpa i zupełnie mu nie szkodzi, wręcz przeciwnie, jest premiowane pierwszym miejscem w sondażach i poparciem 40 proc. republikańskich wyborców.
Notabene senator Paul momentami mówił tak rozsądnie i logicznie, że zupełnie nie pasował na scenie, na której niemal wszyscy bajdurzyli bez sensu lub pod publiczkę. Przytomność Paula jest zresztą jedną z przyczyn, dla których ma tylko 2 proc. poparcia republikanów i zero szans w wyborach.
Na czym polega bombardowanie dywanowe
Senator Ted Cruz, drugi w sondażach z 16-proc. poparciem, powtórzył swoją obietnicę sprzed kilku dni, że będzie bombardował dywanowo kalifat, który fanatycy samozwańczego Państwa Islamskiego utworzyli w Iraku i Syrii.
Na pytanie prowadzącego debatę Wolfa Blitzera, czy naprawdę chce dywanowo zbombardować stolicę kalifatu Rakkę, w której mieszka 200 tys. ludzi, Cruz wymiękł i odparł, że “będzie dywanowo bombardował tylko miejsca, w których są terroryści”. Z czego wynikają dwa wnioski: po pierwsze, senator Cruz nie rozumie pojęcia “bombardowanie dywanowe”, które polega właśnie na bombardowaniu całych miast; po drugie, skoro zamierza bombardować kalifat punktowo, planuje dokładnie to samo, co obecnie robi tak krytykowany przez wszystkich republikanów prezydent Barack Obama.
Jak walczyć z kalifatem?
– Musimy odbudować nasze siły zbrojne, żeby zniszczyć Państwo Islamskie, zanim ono zniszczy nas! – apelował Jeb Bush, brat i syn dwóch ostatnich republikańskich prezydentów, który raczej nie zostanie trzecim Bushem w Białym Domu, bo ma tylko 3 proc. poparcia. W swoim dramatycznym apelu zawarł nawet dwie bzdury. Po pierwsze, nie bardzo wiadomo, jak garstka kilkudziesięciu tysięcy fanatyków miałaby zniszczyć Stany Zjednoczone. Po drugie, siły zbrojne USA – nawet jeśli faktycznie osłabły za rządów Obamy, jak alarmują republikanie – wciąż są wystarczające, żeby zniszczyć nie jeden, ale sto kalifatów. Akurat do tego celu nie trzeba ich odbudowywać.
Problemem jest, jak sensownie użyć sił zbrojnych, żeby: 1. Kalifat się nie odrodził; 2. By nie zabić zbyt wielu cywilów 3. Nie dopuścić do strat własnych. W tych kwestiach kandydaci nie mieli nic sensownego do powiedzenia.
Gubernator stanu New Jersey Chris Christie obiecywał, że będzie zestrzeliwał rosyjskie samoloty nad Syrią. Żeby pokazać Putinowi, że jest twardym przywódcą i że z Ameryką nie ma żartów.
– Jeśli chcecie III wojny światowej, to właśnie znaleźliście swojego kandydata! – zauważył trzeźwo senator Paul, wskazując na Christiego.
Dopiero czas pokaże, czy obietnica zestrzeliwania rosyjskich samolotów poprawi sondaże Christiego, który obecnie ma tylko 3 proc. poparcia.
Co dalej z Asadem?
Bodaj najciekawszym momentem debaty była dyskusja, która wywiązała się w kwestii, czy należy obalić prezydenta Syrii Baszara al-Asada. Senator Paul przypomniał, że obalenie Saddama Husajna i płk. Muammara Kaddafiego zakończyło się katastrofalnie. – W obu krajach zapanował chaos, który jest zaproszeniem dla terrorystów, ale moi koledzy dalej chcą obalać dyktatorów… – ironizował Paul.
Poparł go Trump, dodając od siebie, że Ameryka “nic nie ma” z interwencji w Iraku, na którą wydała kilka bilionów dolarów. – Mówiłem już dawno, że trzeba było przynajmniej zabrać iracką ropę! – twierdził miliarder (przy czym nie był to żart, tylko prawdziwe oburzenie, że Obama i Bush nie okradli Iraku).
Za obaleniem Asada opowiedzieli się Bush i senator Marco Rubio, który ma 13 proc. poparcia i jest trzeci w sondażach. Ten ostatni argumentował, że dopóki Asad pozostaje przy władzy, dopóty wojna domowa i chaos się nie skończą. A więc syryjski dyktator, choć teoretycznie jest przeciwnikiem PI, w praktyce przedłuża jego istnienie.
Kiedy Rubio i Paul dyskutowali w tej sprawie, na scenie w Las Vegas zrobiło się naprawdę dziwnie: obydwaj wykazywali się realną wiedzą na temat Bliskiego Wschodu i wyliczali sensowne racje za utrzymaniem i obaleniem Asada. Zresztą nie był to jedyny moment, w którym Rubio wykazał się kompetencją; później, gdy padło pytanie o “nuklearną triadę”, Trump nie miał zielonego pojęcia, o co chodzi, on zaś wiedział, że chodzi o zachowanie zdolności do potrójnego ataku atomowego: z naziemnych wyrzutni, samolotów i łodzi podwodnych.
Brytyjscy bukmacherzy, u których można obstawiać zakłady na amerykańskie wybory, uważają Rubio za faworyta wyścigu po nominację Partii Republikańskiej. Ale wiedza, którą zaprezentował podczas debaty, oraz fakt, że w zasadzie nie opowiadał bzdur, nie wróżą mu najlepiej.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.