Donald Trump wrócił z Azji. Czy właśnie oddał ją Chińczykom?
Zważywszy na rekordowo niską poprzeczkę oczekiwań wobec tego prezydenta, było nieźle. Ale czy to wystarczy?
Biały Dom odtrąbił jako kolosalny sukces zakończoną we wtorek 12-dniową podróż Donalda Trumpa do Azji wschodniej. Zważywszy na rekordowo niską poprzeczkę oczekiwań wobec tego prezydenta, było nieźle – nie popełnił w końcu większych gaf, nie uchybił protokołom dyplomatycznym, jak wcześniej w Europie, w przemówieniach trzymał się tekstu z telepromptera i nie wysłał tym razem w świat kolejnych głupawych tweetów (poza narcystycznym docinkiem pod adresem Kim Dzong Una).
W rezultacie sama wizyta Trumpa – czerwone dywany i toasty na jego cześć, jego deklaracje poparcia dla sojuszników, jak Japonia czy Korea Południowa – była symbolicznym potwierdzeniem obecności i zaangażowania USA w regionie zachodniego Pacyfiku, co liczy się jako przeciwwaga dla rosnącej i niekiedy agresywnej potęgi Chin. Ale w dziedzinie konkretów trudno raczej mówić o sukcesach.
Po co Donald Trump udał się do Azji?
Waszyngton usiłuje skłonić Chiny do wywarcia nacisku na Koreę Północną, aby zrezygnowała ze zbrojeń nuklearnych, i od dawna je przekonuje do szerszego otwarcia rynku dla amerykańskich towarów i inwestycji. W czasie wizyty w Pekinie Trump okazywał ogromny respekt Xi Jinpingowi i obsypywał go komplementami, ale w rozmowie z nim najwyraźniej niewiele udało mu się osiągnąć.
Chińczycy zgodzili się na ostrzejsze restrykcje finansowe przeciw Pjongjangowi, ale odmawiają zastosowania najskuteczniejszych sankcji – wstrzymania dostaw ropy naftowej. A sprawy chińskich barier protekcjonistycznych Trump w rozmowie z Xi w ogóle podobno nie poruszył. Z drugiej strony trudno było oczekiwać, że Chiny w tych kwestiach ustąpią.
Na spotkaniach z przywódcami Wietnamu i Filipin Trump proponował mediację w rozwiązywaniu ich konfliktów terytorialnych z Pekinem, który przejmuje kontrolę nad spornymi wodami Morza Południowochińskiego. Ale sąsiedzi Chin coraz mniej mają ochotę z nimi zadzierać i prezydent Filipin Rodrigo Duterte wprost odrzucił amerykańską ofertę. Duerte zresztą dobrze rozumie się z Trumpem, który w odróżnieniu od Baracka Obamy pobłażliwie traktuje jego brutalne metody rządzenia.
W czasie podróży Trump operował pojęciem „strefy Indo-Pacyfiku”, które ma podkreślać sojusz w trójkącie demokratycznych państw USA-Japonia-Indie i podkreślać, że USA nie wejdą w układy z Chinami kosztem ich azjatyckich sąsiadów. Dla nich jednak przesłanie to brzmi dość pusto, ponieważ Trump wycofał USA z układu TPP (partnerstwo ekonomiczne państw rejonu Pacyfiku), który miał wytyczać liberalne reguły handlu i byłby ekonomicznym wzmocnieniem geopolitycznych więzi Ameryki z Azją, a w czasie azjatyckiej podróży krytykował wszelkie wielostronne układy o wolnym handlu. Po wycofaniu się USA z TPP ich miejsce w układzie gotowe są zająć Chiny.
Może to rzeczywiście sygnał, iż Ameryka pod wodzą Trumpa wyrzeka się przywództwa w Azji i dobrowolnie oddaje je Chinom. Może prezydentowi wystarczy, że korzystnie sprzeda tamtejszym krajom kolejną partię amerykańskiej broni.
I can’t think of anyone better to “hand over” Asia to than the Asians. I hope this means that Trump is gonna get his battle groups out of the South China Sea shipping lanes and bring them home for Christmas. Because so long as the US keeps thrusting itself in Xi’s face, there is bound to be military violence, sooner rather than later.