Polska obrażona na USA
Wizyta amerykańskiego sekretarza obrony Chucka Hegela pokazała, że Polacy i Amerykanie potrafią dziś rozmawiać co najwyżej o przeszłości.
W piątek amerykański sekretarz obrony Chuck Hagel odwiedził kościół w Dąbrówce, gdzie pod koniec XIX wieku pobrali się jego pradziadkowie (w kilka lat po ślubie wyemigrowali do USA). Otrzymał tam kopie rodzinnych dokumentów – o co zadbało MSZ. To był chyba najbardziej zauważalny element tej wizyty. Nie tylko dlatego, że przodkowie Hagela pochodzą z Polski. Jest jeszcze jeden, znacznie poważniejszy powód – Polacy i Amerykanie potrafią dziś rozmawiać co najwyżej o przeszłości. O kościele w Dąbrówce. Albo o interwencji w Iraku czy w Afganistanie.
Wess Mitchell, szef amerykańskiego think tanku CEPA, powiedział mi niedawno, że przemiany w Polsce i w Europie Środkowej w 1989 były najważniejszym sukcesem amerykańskiej polityki promowania demokracji od czasów II wojny. Ale, skarżył się Mitchell, dziś amerykańska obecność w regionie jest praktycznie niezauważalna.
Oczywiście można całą winę zrzucić na Waszyngton. Jeszcze raz przypomnieć głupotę Busha i arogancję Obamy, który w rocznicę sowieckiej agresji 17 września jednym telefonem odwołał tarczę antyrakietową. I stwierdzić, że nasza obraz jest słuszna. Być może jednak czas na to spojrzeć również z innej strony. I zrobić rachunek sumienia – nawet najbardziej pospieszny.
Polska polityka zagraniczna jest od rozpoczęcia kryzysu coraz wyraźniej zorientowana na Berlin. Jak to ujął minister Sikorski w znanej wszystkim przemowie, boimy się przede wszystkim jednego – niemieckiej bezczynności. Tyle, że w kwestiach geopolitycznych, związanych z bezpieczeństwem, Niemcy są i pozostaną bezczynne. Niemiecki izolacjonizm jest dziś sprawą oczywistą dla każdego. To Berlin jako pierwszy w Europie odpowiada „nie” – na każdą propozycję działania. Tę wstrzemięźliwość Niemców można nawet zrozumieć. Są europejskim hegemonem gospodarczym i największym państwem UE. Gdyby górowali jeszcze w jednej kategorii nikt by tego nie zniósł.
Ale Polska nie jest żadnym hegemonem. I musi zadbać o swoje bezpieczeństwo (nie twierdzę, że tak się stanie, ale Ukraina naprawdę może się rozpaść, co pokazują ostatnie wypadki). Być może więc nie wystarczy, w ślad za Niemcami, powtarzać, że ani Libia, ani Syria, ani nic poza czubkiem własnego nosa nas nie interesuje. Amerykanie nie są ani idealnym, ani zbyt wiarygodnym sojusznikiem. Nieraz nas wykiwali. I od zakończenia II wojny nigdy nie lekceważyli Europy do tego stopnia co dzisiaj. Ale być może warto postarać się nawet o odrobinę ich uwagi.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.